[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Coś mi się wydaje, że wy dwaj maczaliście w tym wszystkim palce. Coś mi mówi, iż
jesteście w to  nie wiem jak  w jakiś sposób wmieszani , zgromił ich zaraz na wstę-
pie, mierząc w nich niezmiernie długim wskazującym palcem.
Oni zaś najpierw popatrzyli na siebie zakłopotani, a potem Konrad opowiedział po
kolei o wszystkim, co się wydarzyło.
Gdy skończył, arcybiskup wciąż surowo się weń wpatrywał.
Potem zaczął jakoś dziwnie wykrzywiać usta a brwi uniosły mu się w górę. On, tak
zwykle blady, zaróżowił się, potem poczerwieniał, wreszcie stał się fioletowy.
A na koniec wybuchnął niepowstrzymanym śmiechem, gwałtownym, krztuszącym,
hałaśliwym śmiechem, który wprawił w osłupienie obu obecnych.
Arcybiskup Witalis, obłożony interdyktem prymas Korsyki i Sardynii, śmiał się
 od Bóg jeden wie ilu lat. Niepohamowanie, ze łzami w oczach  śmiał się.
¬ ¬ ¬
Tymczasem zamieszanie w mieście osiągnęło szczyt. Dzwony, w które bito co sił
obudziły nawet śpiące ptaki, które wyfruwały z gniazd, konarów i gołębników, krążąc tu
i tam i, nie wiedząc dokąd lecieć, wydawały przenikliwe piski, potęgujące wrzaski, wo-
łania, płacz i złorzeczenia.
Nie było w Pizie nikogo, kto by nie wybiegł z jakąś bronią na ulicę, wydając roz-
kazy albo ich oczekując. Każda władza starała się, jak mogła zorganizować obronę: bur-
81
mistrz, Rada Starszych, Konsulowie morscy, Konsulowie sądowi, Mistrzowie Cechów,
i tak dalej. Kto nie pełnił żadnego grodzkiego obowiązku, sam się mianował poruczni-
kiem i wrzeszczał na żonę, dzieci, na psa czy na wiatr.
Jednym słowem, panował nieopisany zgiełk: jeden pędził ulicą, drugi zderzał się
z pędzącym, jeden uciekał, drugi nie wiedział, dokąd uciekać, ktoś krzyczał, ktoś inny
płakał.
Zapalano pochodnie i rozdzielano je każdemu, kto wyciągał rękę; jedni, obudzeni
błyskami świateł i hałasem biegli z wiadrami wody, żeby gasić domniemany pożar; nie-
którzy zaś znalezli się w paskudnych opałach, gdyż znaleziono ich w cudzym łóżku.
W końcu jednak, dziękować Bogu, władze ogarnęły jakoś sytuację i wszystko nieco
sprawniej zorganizowały. Ludności zdolnej do noszenia broni rozdano ją; ktoś usiło-
wał okraść składy żywności, ale dojrzano go, wygrzmocono, siłą uzbrojono i odesłano
na miejsce walki.
Marynarze i cieśle gotowali się do obrony składów broni. Mieszczanie i rzemieśl-
nicy zabijali gwozdziami bramy i okna sklepów. %7łołnierze biegli na mury na ostatnią
obronę. Z klasztorów popłynęły ku niebu litanie, odmawiane głosami przerażonymi
i zaspanymi zarazem. Nie było kościoła, w którym nie odprawiałaby się msza błagalna..
Braciszkowie dwoili się i troili kropiąc święconą wodą broń i żołnierzy.
I trzeba było dopiero blasku jutrzenki, aby Republika Pizańska zdała sobie sprawę
z sytuacji.
Wówczas zaczęły się wzajemne obelgi, oskarżenia, szukanie odpowiedzialnych i ko-
złów ofiarnych. Posypały się obficie grzywny, nagany, reprymendy i kary. Ktoś utracił
autorytet, ktoś inny znalazł się w więzieniu.
Potem wszyscy powrócili do domów.
XV.
Promienie wschodzącego słońca przenikały przez szparę w oknie i, niczym brzesz-
czotem, uderzyły Konrada prosto w oczy.
Obudził się w jednej chwili i usiadł na łożu. Uspokoił się. Bez dwóch zdań  pomy-
ślał  mój pobyt w Pizie cechuje się krótkim i niespokojnym snem. Cierpliwości.
Nagłe poruszenie Konrada zbudziło też Gadda.
 O, wszyscy świeci! Ty chyba nigdy nie sypiasz? , zawołał.
 A dlaczego ty się upierasz, by robić to, co ja? , odparł Konrad, przecierając oczy.
 Cóż ci się, u diabła, śniło tym razem? .
 Zniłeś mi się ty, że milczałeś trzy godziny bez przerwy, i obudziłem się z osłupie-
nia! .
Gaddo ułożył się na poduszkach.
 No, dobrze. Równie dobrze możemy już wstawać. Nie słyszę wrzawy na ulicy.
Zdaje się, że najazd się skończył , zaśmiał się zjadliwie. Postawił gołą stopę na podłodze,
lecz natychmiast ją poderwał. Podłoga była lodowata.
 Ale co robił tej nocy na ulicy Ibn Harudne? .
 Już mnie o to pytałeś? .
 A ty co mi odrzekłeś? .
 %7Å‚e nie wiem .
 A teraz wiesz .
 Słuchaj no, dlaczego nie obmyjesz sobie twarzy? Albo raczej wsadz głowę w mied-
nicę i potrzymaj tak trochę! rzucił sucho Konrad, który bez wątpienia znowu się obu-
dził w złym humorze.
Gderając, Gaddo zebrał się na odwagę, stanął boso na ziemi i dotarł do wody. Kiedy
mył się, drżąc z zimna, dosięgło go pytanie Konrada:  Rozpoznałeś kogoś spośród tych
katarów? .
 O, tak,  odparł tamten, wycierając się. Tym razem tak. Rozpoznałem wielu .
 Nazwiska? .
 Ach, nazwisk nie jestem pewien! .
83
Konrad zamknął oczy i zacisnął szczęki, by nie wybuchnąć. Tamten spostrzegł to
i dorzucił pospiesznie:  Ale wiem, gdzie ich znalezć! .
Francuz wysunął się z pościeli, wznosząc ręce do nieba:  Panie nieba i ziemi! Daj
mi siłę! .
Gaddo przysiadł na brzegu łoża i ciągnął niewzruszony:
 Dwóch albo trzech to sukiennicy. Wiem, gdzie mają sklepiki, chociaż nie wiem, jak
siÄ™ zwÄ… .
 Czy wiedzą, że ich znasz? .
 To możliwe. Piza nie jest ogromna .
 A więc nasza skóra nie warta jest złamanego grosza .
Casalberti padł na łoże jak długi.
 Odwagi!  rzekł ze śmiechem Konrad, który wstawał.  Nie rościsz sobie chyba
pretensji, by żyć do stu lat! .
 Wiesz co, Konradzie? Wiesz? Nigdym nie czuł się tak zle, dopóki ty tutaj nie przy-
byłeś! .
 Ale słyszysz to, co należy usłyszeć od przyjaciela! Piękna gościnność. Ach, a pro-
pos, masz . I podał mu bilecik.
Wyjął go z kieszeni płaszcza, rzuconego na krzesło.
 Co to jest? .
Gaddo wyprostował się i wziął zmięty papierek. Były na nim nagryzmolone po-
spiesznie trzy słowa:  Cmentarz  Wszystkich Zwiętych .
 Kto ci to dał? , zapytał.
 Kiedy walczyłem z jednym katarem, włożyłem mu przypadkiem rękę za pas: na-
trafiłem na to i instynktownie wziąłem .
 Trochę za dużo listów w tej sprawie. Co to znaczył .
 Może to, że w noc Wszystkich Zwiętych spotkają się na cmentarzu , powiedział
spokojnie Konrad, kończąc ubieranie.
Gaddo w lot pojął aluzje i pobladł:  Nie! ja tam nie pójdę! O, mój drogi, teraz
wszystko jest jasne. Chcesz figurować w spisie męczenników, zrozumiałem. Nie licz na
mnie! Na świętego Wilhelma, tego już za wiele! .
 A kto kiedykolwiek liczył na ciebie? .
 Chcesz powiedzieć, że sam pójdziesz? .
 Oczywiście .
Gaddo zastanowił się przez chwile.
 Beze mnie? .
 Bez ciebie .
 A jak to zrobisz? .
 Och, dam sobie rade .
84
 O, nie! Wciągnąłeś mnie w te historie, a teraz, gdy docieramy do celu chciałbyś się
mnie pozbyć? O, nie, mój łaskawco! To zbyt wygodne, wykorzystać przyjaciół, a potem
odrzucić ich, jak coś niepotrzebnego! Razem zaczęliśmy i razem dokończymy! I nie sta-
raj się zabronić mi tego! .
 Ależ nawet nie próbuje, przyjacielu! Dzięki. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć .
Kończąc, pacnął Gadda dłonią po głowie. Potem wyszedł, pozostawiając go z tępym wy-
razem twarzy.
 Idziesz ze mną? . Głos Konrada dobiegał już ze schodów. Gaddo drgnął i pobiegł
za przyjacielem.
 DokÄ…d? .
 Do publicznej Å‚azni .
Casalberti wydłużył krok i doścignął Konrada.
 Możesz się i tutaj wykąpać. Każę nanieść ciepłej wody i kadz . [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •