[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zewnątrz.  Ufam - pisał na zakończenie Jan Paweł II do Breżniewa - że zechce Pan uczynić
wszystko, co w Pańskiej mocy, aby złagodzić panujące napięcie... .
Ojciec Zwięty napisał ten list, gdyż w tamtym momencie naprawdę obawiał się inwazji na
Polskę. Napisał go również dla obrony praw narodu polskiego, szczególnie prawa do
decydowania o sobie i do rozwiązywania własnych problemów.
Na ten Ust nie przyszła nigdy żadna odpowiedz, choćby pośrednia. Nic. Kreml stanowił
wtedy mur. Nieprzenikniony.
Breżniew nie dał żadnego znaku, prawdopodobnie nie chciał zdradzić swej taktyki. W
Moskwie zdecydowano już wcześniej. Nie można było pozwolić przetrwać  Solidarności .
Zbyt niebezpieczna byłaby dla radzieckiego imperium!
19
Strzały
Tamtego dnia?...
Za każdym razem, gdy powracam myślą do tamtego wydarzenia, mam zawsze te same
odczucia. Zawsze. Przeżywam wszystko od początku, chwilę po chwili. Tak jakbym wciąż
nie mógł uwierzyć, że mogło dojść do czegoś podobnego. %7łe próbowano zabić Papieża, tego
Papieża, Jana Pawła II, w samym sercu chrześcijaństwa...
Jeep kończył właśnie drugie okrążenie placu Zwiętego Piotra, zbliżając się do prawej
kolumnady, którą zwieńcza Spiżowa Brama. Ojciec Zwięty wychylił się z samochodu w
kierunku dziewczynki o blond włosach, którą starano się mu podać. Nazywała się Sara,
miała zaledwie dwa lata, ściskała w dłoni kolorowy balonik. Papież wziął ją na ręce i
podniósł do góry, jakby pragnął pokazać ją wszystkim, potem ucałował i uśmiechając się
oddał rodzicom.
Była godzina 17.19. To odtworzono dopiero pózniej. Przy ładnej pogodzie audiencje
generalne odbywały się na placu, w porze popołudniowej. Tak było też tamtego dnia,
tamtego 13 maja 1981 roku.
Zachwycił mnie widok dłoni matki i ojca wyciągniętych w stronę pyzatego skarbu.
Nawet nie usłyszałem za bardzo pierwszego strzału. Spostrzegłem jedynie setki gołębi, które
niespodziewanie, wylęknione, poderwały się do lotu.
Zaraz po tym padł drugi strzał. W momencie, gdy go usłyszałem, Ojciec Zwięty bezwładnie
zaczął osuwać się na bok, prosto w moje ramiona.
Instynktownie skierowałem wzrok w kierunku, z którego padły strzały, choć tak naprawdę
zobaczyłem to dopiero pózniej na zdjęciach i w ujęciach telewizyjnych. Pośród zamętu
szamotał się młodzieniec o ciemnych rysach. Po jakimś czasie dowiedziałem się, że był to
zamachowiec, Turek Mehmet Ali Agca.
Powracając teraz myślą do tamtej chwili, być może skierowałem wzrok na całe to
zamieszanie, aby nie widzieć, aby nie przyjąć do wiadomości tej straszliwej rzeczy, która się
wydarzyła. A którą  czułem w moich ramionach.
Usiłowałem wesprzeć Papieża, choć on sprawiał takie wrażenie, jakby się poddał. Aagodnie.
Naznaczony bólem, ale pogodny. Zapytałem:  Gdzie? . Odpowiedział:  W brzuch .  Bo-
li? . On na to:  Boli . Pierwsza kula, przeszywając okrężnicę i raniąc w kilku miejscach
jelito cienkie, rozszarpała brzuch, po czym - przebiwszy ciało na wylot - spadła do wnętrza
jeepa. Druga zaś po tym, jak otarła się o prawy łokieć i złamała palec wskazujący lewej ręki,
zraniła dwie amerykańskie turystki.
Ktoś krzyknął, żeby zabrać go do karetki. Ale karetka była po drugiej stronie placu. Jeep
przejechał błyskawicznie przez Bramę Srebrnych Dzwonów, potem wzdłuż ulicy
Fundamentów, okrążając absydę Bazyliki, skierował się tunelem w dół, wjechał na
dziedziniec Belwederu i w końcu dotarł do watykańskiej służby zdrowia, gdzie oczekiwał
powiadomiony tymczasem doktor Renato Buzzonetti, osobisty lekarz Ojca Zwiętego.
Wyjęli mi Papieża z ramion i położyli na posadzce w korytarzu budynku. Dopiero wtedy
zobaczyliśmy ogromną ilość krwi, która wypływała z rany postrzałowej. Buzzonetti zgiął
mu nogi w kolanach pytając, czy może nimi poruszać. Poruszył. Lekarz kazał natychmiast
udać się do polikliniki Gemelli. Nie był to przypadkowy wybór, ale dużo wcześniej
przemyślana decyzja, przewidziana w przypadku konieczności umieszczenia Ojca Zwiętego
w szpitalu.
Karetka, która tymczasem dotarła do ambulatorium, odjechała z maksymalną prędkością.
Tak zaczął się rozpaczliwy wyścig z czasem ulicą Viale delie Medaglie d'Oro. Alarm nie
działał, na drodze tłok, kierowca bez przerwy naciskał na klakson.
Papież tracił siły, ale nadal był przytomny. Wydawał z siebie ciche, coraz słabsze jęki. I
modlił się, słyszałem jak się modlił, mówiąc:  Jezu, Maryjo, Matko moja .
Gdy dotarliśmy do polikliniki, stracił przytomność. To właśnie wtedy uświadomiłem sobie,
że jego życiu rzeczywiście grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Lekarze, którzy przeprowa-
dzili zabieg, wyznali mi pózniej, że operowali go nie wierząc, dosłownie tak mi powiedzieli:
nie wierząc, że pacjent miał szansę na przeżycie.
Nie pamiętam już, czy to z przerażenia, które ogarnęło wszystkich, czy też z ogólnego
poruszenia, zawieziono Ojca Zwiętego najpierw na dziesiąte piętro, po czym trzeba było zje-
chać na dziewiąte do sali operacyjnej. W pewnej chwili usłyszałem czyjś głos:  Tędy będzie
szybciej! . Więc, aby skrócić drogę, sanitariusze wyważyli drzwi.
Mnie też wpuszczono do środka, było dużo ludzi. Stałem tam w kącie i dowiadywałem się
wszystkiego na bieżąco. Wystąpiły problemy z ciśnieniem krwi, z biciem serca. Najgorszy
jednak okazał się moment, gdy doktor Buzzonetti, zbliżając się do mnie poprosił, abym
udzielił Ojcu Zwiętemu sakramentu Namaszczenia Chorych. Uczyniłem to natychmiast,
choć z rozdartym sercem. To tak, jakby powiedziano mi, że już nic nie da się zrobić. Poza
tym, pierwsza transfuzja nie powiodła się. Potrzebna była kolejna. Tym razem lekarze z
polikliniki oddali własną krew. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •