[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niosących zakupy. %7ładnych mieszkańców rozmawiających na balkonach i gankach.
Typowy montrealski zimowy dzień. Zostań w budynku, w tunelu metra, pod ziemią.
Przyczaj się i postaraj zostać przy zdrowych zmysłach do wiosny. W otaczającej nas ciszy
szczekanie brzmiało jeszcze głośniej.
Ryan i ja przeszliśmy przez ulicę. Kiedy zbliżyliśmy się do impali, ze środka wyłoniła się
dynamiczna para.
Claudel miał na sobie kaszmirowy płaszcz. Charbonneau wielką włochatą kurtkę z
nieznanego mi materiału.
Wymieniliśmy pozdrowienia.
 Jaki jest plan?  spytał Ryan po angielsku.
 Jedna grupa zostanie tutaj  Claudel wskazał kciukiem na cruiser w dalszym końcu
uliczki.  Drugą poślę dookoła na ulicę Congregation.
Charbonneau rozpiął kurtkę i wepchnął ręce do kieszeni.
 Michel wejdzie tylnymi drzwiami.
Na biodrze Charbonneau zatrzeszczała krótkofalówka. Sięgnął do niej i przycisnął guzik.
Claudel spojrzał na mnie, potem na Ryana.
 Brennan wie, co ma robić  powiedział Ryan.
Claudel zacisnął usta, ale nic nie powiedział.
 Pokażemy Menardowi świąteczne pozdrowienia od sędziego, każemy mu usiąść i
przeszukamy to miejsce.
Charbonneau położył rękę na kolbie broni.  Nie obraziłbym się, gdyby ta łajza chciała
udawać Schwarzeneggera.
 Wszyscy gotowi?  zapytał Claudel, poprawiając pas z krótkofalówką i zapinając
płaszcz.
Chórek potwierdzeń.
 Allons-y  powiedział Claudel.
 Chodzmy  powtórzył jego partner. Charbonneau poszedł na drugi koniec Sbastopol
do stojącego tam cruisera. Porozmawiał z kierowcą i samochód zniknął za rogiem.
Charbonneau przeciął ulicę i przeszedł na skos przez pustą działkę.
Trzydzieści sekund pózniej z krótkofalówki Claudela dobiegł jego głos. Był przy tylnych
drzwiach Menarda.
Claudel pomachał na ekipę w mundurach.
Szliśmy po oblodzonym chodniku, Claudel prowadził, Ryan i ja za nim, a z tyłu, wzdłuż
krawężnika sunął samochód.
Czułam ten sam nieokreślony lęk, co w piątek. Tylko większy. Moje serce próbowało się
wyrwać z klatki piersiowej.
Na zakręcie Claudel się zatrzymał i powiedział coś do krótkofalówki.
Patrzyłam na dom, zastanawiając się, jaki był za życia dziadków prawdziwego Menarda.
To miejsce było takie mroczne, takie grozne. Trudno było sobie wyobrazić, że pieczono tu
kurczaki, oglądano mecze baseballowe albo że biegały tu koty w pogoni za swoimi
piłeczkami.
Radio Claudela zatrzeszczało. Charbonneau był na swojej pozycji.
Weszliśmy na ganek. Ryan przekręcił uchwyt dzwonka. W środku rozległ się dzwięk taki
sam jak w piątek.
Minęła cała minuta. Brak reakcji.
Ryan zadzwonił ponownie.
Wydawało mi się, że usłyszałam jakieś poruszenie w środku. Ryan zesztywniał z jedną
ręką na spluwie.
Claudel rozpiął płaszcz.
Wciąż nikt się nie pojawiał.
Ryan zadzwonił po raz trzeci.
Absolutny bezruch.
Ryan załomotał do drzwi.
 Otwierać! Policja!
Ryan uniósł pięść, by znów uderzyć w drzwi, kiedy w ciszę wdarł się stłumiony strzał. W
oknie po mojej prawej stronie zaczęło się odbijać niebiesko-białe światło.
Claudel i Ryan identycznym ruchem przypadli do ziemi i sięgnęli po broń. Zciskając mój
nadgarstek, Ryan ściągnął mnie w dół.
Claudel wrzeszczał do krótkofalówki.
 Michel! Es-tu l? Rpet. Es-tu l?* [Es-tu l? Rpet. Es-tu l?  Jesteś tam? Powtarzam, jesteś tam?
(przyp. red.)]
Zakrakał głos Charbonneau.  Jestem tutaj. Czy to był strzał?
 W domu.
 Kto strzelał?
 Nie wiadomo. Jakieś ruchy z tyłu?
 Nic.
 Zostań na pozycji. Wchodzimy.
 Zjeżdżaj!  Ryan gestem pogonił mnie do tyłu. Pogramoliłam się w stronę, którą
wskazał. Claudel i Ryan poderwali się i zaczęli wyważać drzwi, najpierw ramionami, potem z
buta. Trzymały się mocno.
Dalej stajenny pies dostawał szału.
Mężczyzni kopali mocniej.
Fruwały drzazgi. Odpryski żółtego lakieru strzelały w powietrze.
Więcej kopania. Więcej przekleństw. Twarz Claudela zrobiła się malinowa. Ryan miał
potargane włosy.
W końcu obudowa zamka wbiła się w drewno.
Ryan odsunął Claudela, zaparł się, ugiął jedną nogę i kopniakiem karate runął do przodu.
Budynek zadygotał od uderzenia, zasuwa pękła i drzwi wpadły do środka.
 Zostań tutaj  rzucił w moim kierunku.
Oddychając ciężko, z bronią trzymaną oburącz przy twarzy Claudel i Ryan weszli do
domu, jeden trzymał się lewej, drugi prawej strony.
Wślizgnęłam się do środka i przycisnęłam plecami do ściany po prawej stronie drzwi.
Korytarz był ciemny i cichy, czuć w nim było słaby zapach prochu.
Claudel i Ryan skradali się przez hol, broń zataczała łuk, oczy i ciała poruszały się
synchronicznie.
Pusto.
Weszli do salonu.
Ja weszłam do korytarza.
W kilka sekund moje oczy przywykły do półmroku.
Dłoń uniosła się do ust.
 Este!  Claudel opuścił broń.
Ryan bez słowa skierował glocka w stronę sufitu.
Menard siedział w tym samym miejscu, co w piątek, jego ciało opadło na lewą stronę,
skręcona pod dziwnym kątem głowa opierała się o zagłówek sofy. Prawa dłoń leżała na
podołku, palce luzno obejmowały dziewięciomilimetrowy rewolwer Smith&Wesson.
Z krótkofalówki dobiegł głos Charbonneau. Claudel odpowiedział.
Ryan i ja zbliżyliśmy się do Menarda.
Claudel i Charbonneau rozmawiali podnieconymi głosami. Usłyszałam  samobójstwo ,
 SIJ ,  koroner . Reszty nie zarejestrowałam. Byłam jak zahipnotyzowana.
Menard na prawej skroni miał otwór wielkości monety. Sączyła się z niego strużka krwi.
Otwór wylotowy był na lewej skroni. Większość tej strony głowy znikła, rozpryśnięta na
mosiężnych lampach, wiszących kryształach i kwiecistej tapecie. Odłamki czaszki były
makabrycznie wymieszane z krwią i tkanką mózgową.
Poczułam skurcz pod językiem.
Ryan postawił krzesło tak daleko od ciała, jak tylko się dało, podprowadził mnie do niego
i delikatnie nacisnął moje ramiona. Usiadłam i pochyliłam głowę.
Słyszałam, jak do środka wpadają mundurowi.
Słyszałam głos Ryana, wykrzykujący polecenia.
Słyszałam Charbonneau. Słowo  karetka . Nazwisko Pomerleau.
Słyszałam drzwi otwierane kopniakami, podczas gdy Ryan i inni przeszukiwali dom.
%7łeby uciec przed terazniejszością, skupiłam się na tym, co będę musiała zrobić w
przyszłości. Jeszcze raz przejrzeć listy zaginionych. Przy opisach szkieletów ocenę wieku
zostawić otwartą. Pobrać próbki DNA od rodziny Angie Robinson.
Nie było dobrze. Nie mogłam myśleć. Moje oczy wciąż przesuwały się po rękach,
nogach, broni.
Twarzy.
Na bladej skórze piegi Menarda były teraz ciemne jak plamy wątrobowe. Choć oczy miał
otwarte, nie wyrażały niczego. %7ładnego zaskoczenia. %7ładnego lęku. Po prostu puste
spojrzenie śmierci.
W moim umyśle ścierały się różne uczucia. Ulga, że Menard już nikogo nie skrzywdzi.
Złość, że uciekł tak łatwo. %7łal za życiem, przerwanym w tak groteskowy sposób. Strach o
Anique Pomerleau.
Zaniepokojenie tym, że wciąż nie znamy odpowiedzi.
To nie był Menard. Kim więc był ten facet? Gdzie jest Menard?
Palce gładzące moje włosy.
 Dobrze się czujesz?
Kiwnęłam głową, wzruszona czułością na twarzy Ryana.  Znalezliście tę dziewczynę?
 Dom jest pusty  głos Ryana był ciężki jak wieko trumny.  Ale są tu rzeczy, które
pewnie chciałabyś zobaczyć.
Poszłam za nim to tylnego pokoju i w dół po wąskich schodach prowadzących do słabo
oświetlonej piwnicy o ceglanych ścianach bez okien i cementowej podłodze. Powietrze było
wilgotne i czuć było w nim zapach pleśni, kurzu i próchna.
Wokół walały się typowe piwniczne graty. Metalowa miednica. Narzędzia ogrodnicze. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl