[ Pobierz całość w formacie PDF ]
myśl o niebezpieczeństwie nie byłaby jej powstrzymała. Ktoś pozostawił listwy przybite
gwozdziami do ściany domu między oknem a dachem tylnej werandy. Do uszu Rebeki
doszedł turkot maszyny do szycia ze stołowego pokoju i odgłos siekania mięsa z kuchni.
Wiedząc, gdzie są obie ciotki, wdrapała się na okno i trzymając się piorunochronu, ześliznęła
się w dół ku pomocnym listwom. Skoczyła na dach werandy, po kratach dla powoju jak po
drabinie zsunęła się cicho na ziemię i pobiegła drogą, wśród wichru i burzy.
Jeremiasz Cobb siedział w kuchni przy stole pod oknem i spo\ywał samotnie kolację. Matka,
jak zwykł po staroświecku nazywać \onę, pielęgnowała chorą sąsiadkę. Staruszkowie \yli
samotnie od wielu lat po śmierci jedynej, malutkiej córeczki. Deszcz jeszcze padał i niebo
było czarne, choć dochodziła zaledwie piąta godzina. Stary człowiek spojrzał w pewnej
chwili przed siebie i spostrzegł nieszczęsną figurkę, stojącą w otwartych drzwiach. Twarz
Rebeki była nabrzmiała od łez i tak wzburzona cierpieniem, \e przez długą chwilę nie mógł
jej poznać. Dopiero, gdy zapytała nieśmiało: "Czy mogę wejść, panie Cobb?" - wykrzyknął:
- Wielki Bo\e! To\ to moja mała podró\na dama! Wstąp na chwilę do starego wuja
Jeremiasza, dobrze? Jesteś mokra jak bułka wyjęta z mleka! Przybli\ się do pieca! Rozpaliłem
ogień, choć było gorąco, bo chciałem zagrzać coś na kolację. Siedzę dziś samotnie, a matka
czuwa u pani Strout. Chodz tu, powiesimy mokry kapelusz na gwozdziu, \akiet rozło\y się na
poręczy krzesła. Lepiej odwróć się tyłem do pieca i wysusz dobrze włosy.
Wuj Jeremiasz nigdy dotychczas nie wypowiedział tylu słów naraz, ale gdy ujrzał
zaczerwienione oczy i łzami zalane policzki, uczuł, \e stare jego serce zwraca się ku niej, bez
względu na przyczynę zmartwienia.
Rebeka stała w miejscu, dopóki wuj Jeremiasz nie usiadł przy stole, a wtedy, nie mogąc się
ju\ powstrzymać dłu\ej, wybuchnęła:
- Och! panie Cobb! Uciekłam z Czerwonego Domu i chcę wrócić na farmę! Mógłby pan
przenocować mnie dzisiaj, a jutro odwiezć dyli\ansem do Maplewood? Nie mam na drogę
pieniędzy, ale ja z pewnością zarobię pózniej w jakiś sposób.
- Dobrze, dobrze! Myślę, \e nie pokłócimy się o pieniądze - rzekł stary człowiek. - Co będzie
jednak z naszą wycieczką - mieliśmy jechać w górę rzeki?
- Nigdy nie zobaczę Milltown - łkała Rebeka.
- Chodz do mnie i powiedz mi wszystko - zachęcał wuj Jeremiasz. - Usiądz na drewnianym
stołeczku.
Rebeka oparła głowę na kolanach pana Cobb i zaczęła zwierzać się ze swych zmartwień.
Choć w niesfornej i zapalczywej głowie dzieje te przedstawiały się w barwach czarnych i
tragicznych, opowiadała wiernie i bez przesady.
X. Mosty tęczowe
Rozdział X
Mosty tęczowe
Wuj Jeremiasz chrząkał i poruszał się niespokojnie podczas opowiadania Rebeki, ale
starannie ukrywał niewłaściwe jego zdaniem uczucie sympatii i współczucia.
- Biedna mała! Zobaczymy, co mo\na dla ciebie zrobić - mruknął.
- Wezmie mnie pan do Maplewood, prawda, panie Cobb? - pytała Rebeka \ałośnie.
- Nie martw się i bądz spokojna - odpowiedział z chytrą myślą w głowie. - Pomogę mojej
małej damie podró\nej. Teraz przede wszystkim zjedz coś. Przysuń się do stołu i posmaruj
sobie chleb konfiturą z rajskich jabłuszek. Czy nie masz ochoty zastąpić matkę i nalać mi
drugÄ… fili\ankÄ™ herbaty?
Umysł pana Cobb był prosty i nie działał zbyt prędko, chyba \e popędzało go wzruszenie. W
tym wypadku złorzeczył swej głupocie i modlił się o jakiś błysk natchnienia, który mu
pomo\e podjąć decyzję.
Rebeka, pocieszona łagodnym tonem starego człowieka, przejęta zaszczytem zajmowania
miejsca pani Cobb przy zastawie do herbaty, uśmiechnęła się blado, przygładziła włosy i
otarła oczy.
- Przypuszczam, \e twoja matka strasznie się ucieszy, widząc cię w domu - odezwał się stary
człowiek.
Coś jakby odrobina trwogi poruszyła się na dnie serca Rebeki.
- Sprawi jej przykrość moja ucieczka i to, \e nie udało mi się polubić ciotki Mirandy. Ale
mo\e mnie zrozumie, tak jak i pan zrozumiał.
- Przypuszczam, \e wysyłając cię tu, myślała o twojej nauce. Ale mój Bo\e! Mo\esz chodzić
do szkoły w Temperance. Nieprawda\?
- Tam są tylko jakieś dwumiesięczne kursy, a farma le\y zbyt daleko od innych szkół.
- Ach! Có\ to szkodzi! Są przecie\ inne rzeczy na świecie poza edukacją - stwierdził wuj
Jeremiasz, zabierając się do marmolady z jabłek.
- Ta_ak. Chocia\ mama myślała, \e u ciotek stanę się człowiekiem - odpowiedziała Rebeka
smutno i próbując wypić herbatę, zaniosła się krótkim, suchym łkaniem.
- Będzie ci miło znalezć się razem z nimi na farmie; dom pełen dzieci jest bardzo wesoły.
Pragnął pocieszyć i przytulić to biedne, małe stworzenie.
- Dom nasz jest zbyt pełen, to całe zmartwienie. Postaram się, \eby Anna przyszła na moje
miejsce do Riverboro.
- Myślisz, \e Miranda i Janina zechcą ją? Boję się, \e nie. Będą zawstydzone i złe, \e uciekłaś
do domu. Rozumiesz. I trudno się im zresztą dziwić.
Była to zupełnie nowa myśl. Więc Czerwony Dom mo\e być zamknięty dla Anny dlatego, \e
ona, Rebeka, odwróciła się od jego zimnych, niegościnnych progów?
- Jaka\ jest ta szkoła w Riverboro? Czy dobra? - dopytywał się wuj Jeremiasz, którego mózg
pracował z tak niezwykłą szybkością, \e go to prawie przera\ało.
- Ach! To wspaniała szkoła! A panna Dearborn jest cudowną nauczycielką!
- Lubisz ją? Wybornie. Wierz mi, \e i ona ci się odwzajemnia. Matka zeszła dziś po południu
na dół do sklepu kupić maść dla pani Strout i na moście spotkała pannę Dearborn. Zaczęły
mówić o szkole, bo matka w ciągu lata stołuje wiele nauczycielek i lubi je. "Jak\e tam idzie
małej dziewczynce z Temperance?" zapytała. "Ach! To najlepsza moja uczennica! -
powiedziała panna Dearborn. - Gdyby wszyscy uczniowie podobni byli do Rebeki Randall,
mogłabym uczyć w szkole od wschodu do zachodu słońca!"
- Panie Cobb! Naprawdę tak mówiła?! - wybuchnęła Rebeka i twarz jej rozjaśniła się w
mgnieniu oka. - Starałam się być pilna cały czas, ale teraz będę się uczyła sto razy więcej!
- Byłabyś to zrobiła, gdybyś tu pozostała - wtrącił wuj Jeremiasz. - Czy to nie smutne, \e
musisz zrezygnować ze wszystkiego z powodu ciotki Mirandy? Wybornie! Ja ci się nawet nie
dziwię! Ona jest przykra i kwaśna. Mo\na myśleć, \e \ywiła się kwaśnym mlekiem i
zielonymi jabłkami. Z nią trzeba mieć cierpliwość, a przypuszczam, \e jej nie masz za wiele,
prawda?
- Niezbyt wiele - odpowiedziała Rebeka z boleścią.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]