[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i tak dalej. Kto nie pełnił żadnego grodzkiego obowiązku, sam się mianował poruczni-
kiem i wrzeszczał na żonę, dzieci, na psa czy na wiatr.
Jednym słowem, panował nieopisany zgiełk: jeden pędził ulicą, drugi zderzał się
z pędzącym, jeden uciekał, drugi nie wiedział, dokąd uciekać, ktoś krzyczał, ktoś inny
płakał.
Zapalano pochodnie i rozdzielano je każdemu, kto wyciągał rękę; jedni, obudzeni
błyskami świateł i hałasem biegli z wiadrami wody, żeby gasić domniemany pożar; nie-
którzy zaś znalezli się w paskudnych opałach, gdyż znaleziono ich w cudzym łóżku.
W końcu jednak, dziękować Bogu, władze ogarnęły jakoś sytuację i wszystko nieco
sprawniej zorganizowały. Ludności zdolnej do noszenia broni rozdano ją; ktoś usiło-
wał okraść składy żywności, ale dojrzano go, wygrzmocono, siłą uzbrojono i odesłano
na miejsce walki.
Marynarze i cieśle gotowali się do obrony składów broni. Mieszczanie i rzemieśl-
nicy zabijali gwozdziami bramy i okna sklepów. %7łołnierze biegli na mury na ostatnią
obronę. Z klasztorów popłynęły ku niebu litanie, odmawiane głosami przerażonymi
i zaspanymi zarazem. Nie było kościoła, w którym nie odprawiałaby się msza błagalna..
Braciszkowie dwoili się i troili kropiąc święconą wodą broń i żołnierzy.
I trzeba było dopiero blasku jutrzenki, aby Republika Pizańska zdała sobie sprawę
z sytuacji.
Wówczas zaczęły się wzajemne obelgi, oskarżenia, szukanie odpowiedzialnych i ko-
złów ofiarnych. Posypały się obficie grzywny, nagany, reprymendy i kary. Ktoś utracił
autorytet, ktoś inny znalazł się w więzieniu.
Potem wszyscy powrócili do domów.
XV.
Promienie wschodzącego słońca przenikały przez szparę w oknie i, niczym brzesz-
czotem, uderzyły Konrada prosto w oczy.
Obudził się w jednej chwili i usiadł na łożu. Uspokoił się. Bez dwóch zdań pomy-
ślał mój pobyt w Pizie cechuje się krótkim i niespokojnym snem. Cierpliwości.
Nagłe poruszenie Konrada zbudziło też Gadda.
O, wszyscy świeci! Ty chyba nigdy nie sypiasz? , zawołał.
A dlaczego ty się upierasz, by robić to, co ja? , odparł Konrad, przecierając oczy.
Cóż ci się, u diabła, śniło tym razem? .
Zniłeś mi się ty, że milczałeś trzy godziny bez przerwy, i obudziłem się z osłupie-
nia! .
Gaddo ułożył się na poduszkach.
No, dobrze. Równie dobrze możemy już wstawać. Nie słyszę wrzawy na ulicy.
Zdaje się, że najazd się skończył , zaśmiał się zjadliwie. Postawił gołą stopę na podłodze,
lecz natychmiast ją poderwał. Podłoga była lodowata.
Ale co robił tej nocy na ulicy Ibn Harudne? .
Już mnie o to pytałeś? .
A ty co mi odrzekłeś? .
%7Å‚e nie wiem .
A teraz wiesz .
Słuchaj no, dlaczego nie obmyjesz sobie twarzy? Albo raczej wsadz głowę w mied-
nicę i potrzymaj tak trochę! rzucił sucho Konrad, który bez wątpienia znowu się obu-
dził w złym humorze.
Gderając, Gaddo zebrał się na odwagę, stanął boso na ziemi i dotarł do wody. Kiedy
mył się, drżąc z zimna, dosięgło go pytanie Konrada: Rozpoznałeś kogoś spośród tych
katarów? .
O, tak, odparł tamten, wycierając się. Tym razem tak. Rozpoznałem wielu .
Nazwiska? .
Ach, nazwisk nie jestem pewien! .
83
Konrad zamknął oczy i zacisnął szczęki, by nie wybuchnąć. Tamten spostrzegł to
i dorzucił pospiesznie: Ale wiem, gdzie ich znalezć! .
Francuz wysunął się z pościeli, wznosząc ręce do nieba: Panie nieba i ziemi! Daj
mi siłę! .
Gaddo przysiadł na brzegu łoża i ciągnął niewzruszony:
Dwóch albo trzech to sukiennicy. Wiem, gdzie mają sklepiki, chociaż nie wiem, jak
siÄ™ zwÄ… .
Czy wiedzą, że ich znasz? .
To możliwe. Piza nie jest ogromna .
A więc nasza skóra nie warta jest złamanego grosza .
Casalberti padł na łoże jak długi.
Odwagi! rzekł ze śmiechem Konrad, który wstawał. Nie rościsz sobie chyba
pretensji, by żyć do stu lat! .
Wiesz co, Konradzie? Wiesz? Nigdym nie czuł się tak zle, dopóki ty tutaj nie przy-
byłeś! .
[ Pobierz całość w formacie PDF ]