[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w nas samych, w naszych usposobieniach i upodobaniach - ile właśnie w
ryzykownych warunkach życia.
Biorę za przykład choćby ciebie. Znamy się nie od dzisiaj. Sporo
wieczorów przegawędziliśmy, ot tak, jak to się gada - na byle jaki temat.
Ale czasami spadała łuska ze słów - byliśmy szczerzy zupełnie i dyskusje,
spory, nawet sprzeczki - odsłaniały dno charakterów. Pamiętasz
"antykwarnię" i nasze żarty z twych upodobań domatorskich, z twoich
"poważnych" poglądów na małżeństwo, z twoich "planów" matrymonjalnych,
kreślonych wprawdzie w powietrzu, ale mających znalezć w przyszłości realny
kształt . Ty, mój kochany, miałeś w sobie kult domu rodzinnego,
zakorzeniony od dziecka. Dla ciebie słowo "rodzina" nie było oderwanem
pojęciem, ale żywą szczepionką, dla której trzeba tylko przygotować
odpowiednie warunki, aby się rozwinęła pomyślnie. W tych latach, gdy ty
zbierałeś sztuka po sztuce twoje piękne antyki, rozproszone po ludziach,
gdy je zbierałeś i gromadziłeś z myślą o przyszłym domu, - kędyś, daleko od
ciebie, rosła twa przyszła żona. Rosła właśnie dla ciebie, jej serce
kształtowało się podług twoich najśmielszych marzeń. Wyrabiała się powoli a
nieustannie w ciężkich, ale jakże błogosławionych warunkach, na przyszłą
matkę twych dzieci. Kiedy ją odnalazłeś, czyś ją od razu pokochał? Musiałeś
długo patrzeć na nią, gromadzić swoje obserwacje, wzbogacać je drobnemi
szczegółami z jej życia, które mówiły tak wiele. Z tych obserwacji
wzajemnych wynikło - że jesteście dla siebie stworzeni. Za taką właśnie
kobietą podświadomie tęskniłeś i dla takiej budowałeś swą przyszłość - w
takim, jak ty, powinna była znalezć oparcie. Z zaufaniem złożyła w twoje
ręce swe życie, jasne i spokojne, choć pełne ciężkich doświadczeń i borykań
się z losem. Otóż, jeśli mówiłem o ryzykownych warunkach, w jakie nas życie
wprowadza czasami... Ale ty dobrze wiesz, o czem myślę w tej chwili.
Spojrzał znowu na Tadeusza. Oczy ich spotkały się - na krótko- bowiem
powieki rotmistrza opadły szybko.
- Nie chcę ci robić wyrzutów. Nie mam do tego nawet żadnego prawa.
Każdemu się zdarzy zejść z drogi obranej i celowo wytkniętej, tylko
niestety, można czasami zabłądzić w uroczysku. Czasami jedno krótkie: "hop,
hop! a bywaj!" odrazu naprowadza na ślad zgubiony... Przyszło mi więc do
głowy... że może tobie w tej chwili było potrzebne takie właśnie ludzkie,
braterskie wołanie. Pragnę ci jeszcze powiedzieć, że cię głębiej rozumiem,
niż sądzisz. Mój drogi, uroczyska zwykle piękniejsze są od pól uprawnych i
"ciągną" serce człowiecze. Kobiety złe o tyle są niebezpieczniejsze od
kobiet pięknych, o ile są równie piękne, jak złe. Tylko rusałki czynią z
kochanka - topielca. A jeśli chodzi o panią Ryśkę, jest rzeczywiście tak
niesłychanie fascynująca, bajeczna, że ja sam miałem jedną, krótką
wprawdzie, lecz pamiętną chwilę wilczego apetytu na jej urodę... Jeżeli w
tym wypadku mogłem trzezwo osądzić jej "zakusy" zaborcze, to dlatego, że w
tym samym okresie czasu poznałem twoją żonę.
- Masz słuszność - szepnął Tadeusz - i masz prawo mówić do mnie o wiele
surowiej, niż to czynisz. Byłem głupcem i w dodatku... podłym głupcem.
Zresztą straciłem wiele dzięki temu... może wszystko.
Adzio uśmiechnął się i potrząsnął głową.
- Zmarnowałeś tylko niepotrzebnie ogromnie dużo czasu. Czy wiesz, jak
dawno siedzisz tutaj? Jeżeli nie od sześciu tygodni, to... choć od sześciu
dni powinieneś znajdować się w domu.
Powstał i podszedł do przyjaciela.
- Pomyśl, - rzekł głosem tak silnie wzruszonym, że nawet Tadeusz to
spostrzegł. - Pomyśl... Ona tam czeka tak długo!... Teraz jest chora...
Mniej więcej tydzień temu radziła się nawet lekarza, który jej kazał
bezwzględnie położyć się do łóżka. Znalazł tak wielkie wyczerpanie, że
pomimo, iż stan jej wymaga właśnie ruchu...
"Doktór? - pomyślał Halicki. - Więc ona wtedy jezdziła do doktora?"
Głośno zaś rzekł:
- Dziękuję ci. Jesteś prawdziwym moim przyjacielem.
- Chwała Bogu, zaczynasz odzyskiwać przytomność - zauważył Adzio zwykłym
swoim tonem. - A teraz czy wolno mi zapytać, co zamierzasz uczynić w
najbliższej przyszłości?
- Nie wiem. Jutro pojadę tam... A pózniej... Zobaczymy, co będzie...
- Pojedziesz zaraz, natychmiast - odparł Adamski stanowczo. - Jeśli się
myślisz wzbraniać, oświadczam, że cię odstawię ciupasem. A teraz marsz,
zabieraj swoje rzeczy, pakuj walizkę i - jazda. Mamy trzydzieści pięć minut
do odejścia pociągu, to nie za wiele.
- Myślisz, że ona mi przebaczy? - spytał nieśmiało biedny rotmistrz,
zgarniając wszystko, co się nawinęło pod rękę, do neseseru.
- Ona? Z pewnością. Jak ty jej jeszcze nie znasz! - westchnął Adzio. -
Jest atoli w Biedronce pewna osóbka, która nie tak łatwo zapomni o twoich
sprawkach... Nawet radzę ci, nie lez jej zanadto przed oczy, bo to
niewiasta energiczna, choć bardzo jeszcze młoda, i umie dawać wyraz swoim
uczuciom...
- Wandzia! - zawołał Halicki, uśmiechając się po raz pierwszy od wielu
dni. - O tak! Jeśli ona zagięła na mnie parol, będę musiał znieść srogie
prześladowania!
Rozdział ostatni.C
Powrót do Itaki
Zmieszna lokomotywa - karzełek sapała gniewnie, jakgdyby dwóch pasażerów
drugiej klasy przysporzyło za wiele ciężaru jej wątłym siłom. Mikroskopijny
tender trząsł się zabawnie i klekotał, a za nim trzęsło się i klekotało
kilka maleńkich wagoników. Wszystko to sunęło krętą linją toru poważnie i
powoli, omijając łąki zalane wodą, albo wydmy piaszczyste, porośnięte trawą
zżółkłą i lichą.
- Cóż to za straszny środek lokomocji te nasze kolejki podmiejskie! -
westchnął Tadeusz. - Mam wrażenie, że zwykłą "dryndą" warszawską
dojechalibyśmy prędzej na miejsce. I pomyśleć, że tutaj, pod bokiem
miljonowego miasta niema kolei elektrycznych!
- Będą i one zczasem, - odparł Adzio, wybębniając na szybie jakiegoś
marsza. - Zwłaszcza tutaj, gdzie ruch rok rocznie wzrasta... Wiesz, co ci
powiem? Miałeś nadzwyczajnego nosa ze swą Biedronką, o ile to nie był
przypadek. Kupiłeś ją prawie za bezcen. Już dziś jest warta dwa razy tyle.
- Nie kupowałem Biedronki na handel i przyznam się, że gdybym został
zmuszony sprzedać ją...
- Przypuszczam, że nie będziesz zmuszony! - roześmiał się Adamski.
- Kto wie?
- Ach, myślisz o tej ostatniej racie? Głupstwo, mój drogi, to się da
zrobić. Prawda, żeś niepotrzebnie zmarnował sporo grosza w Warszawie.
Ale... czasem doświadczenie kosztuje znacznie drożej, Tyś je nabył za
bezcen i - jesteś uleczony. Stefek Komornicki stracił przecież na swoją
Nanetę połowę majątku, a jeszcze nie jest powiedziane, że na tem się
skończyło. O, te aniołki potrafią drzeć łyko...
- Słuchaj! - szepnął Halicki, czerwieniejąc. - Może mi mówić rzeczy
przykre. Zasłużyłem na to... Ale bądz co bądz stawiać panią Ryśkę w jednym
rzędzie z Nanetą...
Adamski wzruszył ramionami.
- Ech, Tadek! czy ci naprawdę tak bardzo zależy na etykietce? Bo mówiąc
szczerze, co do samego gatunku, nie widzę różnic zasadniczych. Obie te
[ Pobierz całość w formacie PDF ]