[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gwałtownika skarży za niedzwiedzia, dominikanie za tego, com go wywałaszyć kazał, ale mu
się to należało, bo dla nabożeństwam go trzymał w domu, a on mi dziewczęta jejmościne
psował. Com się nie miał pomścić?
Wstał mówiąc to, nalał sobie wina znowu, raz i drugi, pijąc już sam, ani Krzychnika, ani
marszałka nie prosząc, bo się zupełnie zapomniał.
Wtem dzień się już dobry robić zaczął, czeladz spała, a im na sen się nie zbierało.
Siedzieli wszyscy. Andrzej opowiadać zaczął, że głodny był. Skoczył więc pan Samuel budzić
swoich, aby podawali co prędzej takie jadło, jakie pod ręką się znalazło i wina siła. Ochotę
bowiem miał do picia niepomierną.
Kto by go pod ten czas widział, a nie znał tak jak bracia go znali, musiałby za szalonego
mieć, bo raz sam do siebie mówił, śmiał się, to w głos narzekał, to się odgrażał, a ludzie i
sprawy przeszłe i terazniejsze mieszały się w tej nieporządnej mowie, że połapać ich związku
było niepodobna.
Ano Krzychnik wiedział, że u pana Samuela chandra taka była przechodzącą i mijała.
Gdy mu co do głębi poruszyło sumienie, wówczas stawał się prawie szalonym. Tu naraz
wszystkie dawne sprawki widok Wojtaszka wywołał, musiał z nimi walkę stoczyć.
Wtem Krzychnik, pomyślawszy, zapytał:
- Tego Wojtaszka, skądżeś go to ułowił? Co zacz? Z twarzy i postawy szlachecko wygląda,
a z kunsztu i tej służby, inaczej. Cóżeś ty go na swą biedę wychował? Czy przyjąłeś już
odkarmionego?
Zwrócił się pan Samuel.
- Wojtaszka? - rzekł. - Sam diabeł nie wie, skąd się on wziął, a co dziwniejsza i on też
swojej originem nie wie. Tak jest na pewno. Pamięta tyle, że chłopięciem bardzo małym u
Panny Marii w Krakowie w szkole pod ławą na worku słomy sypiał, że go tam bito i za uszy
targano, że się uczył i rósł. Potem jednego dnia, gdy go rózgami wysiekli, na cmentarzu z
dziewczyną nadybawszy, uszedł od Panny Marii do Bernardynów i tam habit wdział. Głos
miał piękny i w głowie rozgarnięto, ale sierota a bękart pewno, roił od dzieciństwa i po dziś
dzień, że mu wszelkie wielkości należą, że musi być rodu dostojnego, że rodziców znajdzie i
kiedyś siądzie wysoko. Tego mu z głowy nie wyjąć. Widzieliście go? Pojrzawszy zda się
królestwa dziedzic, tak się z sobą nosi i chodzi.
- Puściłbyś go! - rzekł Krzychnik.
- Nie mogę, choćbym chciał - odparł Samuel. - Naprzód pod ten czas on nadto wie, a
potem, jak mi go zbraknie, oszaleję. Mnie i on, i pieśń jego potrzebna.
Wtem, gdy powoli zimne i ciepłe półmiski przynosić zaczęto, a pan Andrzej, który na
stole sparty drzemał, ocknął się, Samuel zaś już dobrze podchmielony coraz się głośniej i
razniej poruszał, a Krzychnik do niego dostrajał, począł marszałek, wskazując na okna:
- Czasuśmy dosyć nadaremno stracili, boć nie po tośmy się zwołali, aby Samko się przed
nami spowiadał, raz że bez spowiedzi my go dość znamy, wtóre, że choć my go rozgrzeszym,
co mu to pomoże? Zatem byłbym tej myśli, iż wrócić trzeba do tego Niżu, albo i do naszej
wojny przeciw królowi i "Czarnej Radzie".
Samuel siadł za stół.
- Niechaj moja przepada - rzekł. - Mówmy o wspólnych sprawiech.
- Więc o Niżu? - zapytał Andrzej. - Wiesz, że się na cię krzywią, i że znowu uniwersały na
cię słać gotowi, jako przed kilku laty, gdy cię na granicy poczuli i starostom imać kazali;
niedobra to więc rzecz ich nadaremnie drażnić, gdy przystałoby raczej wprost się rozprawić i
skończyć.
- Gdyby można, jam gotów - odparł Samuel. - Kuli bym nie pożałował, a wiecie, że
wróblom nią głowy ucinam... Ano, gdzie się ruszę, naprzód o mnie wiedzą już i czyhają,
dostęp trudny, kroki moje śledzą. Dlatego lepiej, gdy ich zmylę i na Niż albo Wołoszczyznę
zbiegę, kędy krok w krok za mną chodzić nie mogą, a wrócić potrafię tak, aby o mnie nie
wiedzieli. Jest też co na Niżu poczynać...
- Tego my nie widzimy - odparł Andrzej - a zda się nam, gdyby tam miód podbierano, już
by się pasiecznicy znalezli. O Niżu mówią, że nieład tam wielki, a włóczęgowie ze świata
całego i rozbójstwo. Takiego narodu za łeb pochwycić, albo go w karby wprawić, nie
Samuela na to potrzeba.
Zmiał się Samek.
- Właśnie może tylko ja ich uchodzę, bom pod czas taki, jak i oni. Macie zaś wiedzieć,
żem słał do nich raz i drugi z podarkami, jak się patrzy, z obietnicami, co wdzięcznie
przyjęli. Jacy oni są, to są, a rozumieją, że gdy wodza dostaną, dopiero znaczenia nabędą.
Zaś prosty chłop im nie starczy. Zrobię co na Niżu czy nie, na dwoje o tym wróżono, ano
próbować wolno, rozpatrzeć się nie grzeszno, życie nawet ważyć nie kosztuje mnie, bom je i
tak już zmarnował. Zawładnę Niżowcami, naówczas i król, i "Czarna Rada" będą musieli ze
mną się układać, bo im zarówno zła, jak dobrego przyczynić mogę. Przy czym uda się li co z
Wołochem, i to niezła, zwącham się z carzykiem tatarskim, nie gardzę tym. Mnie o zdobycie
siły jakiejś idzie, a skąd ją wezmę - furda! Bylem miał!
- Ja to wiem - przerwał Krzychnik - że ciebie nie powstrzymać, gdy ci się czego zachce;
jedz więc na Niż, choć tu byś był potrzebniejszym. Na jakiekolwiek porozumienie z tym
królem i tym jego sługą liczyć nie można; na nożeśmy poszli, więc nam wszystko musi być
dobre, co drogę oczyści. Czy kula w Niepołomskiej Puszczy, czy trucizna w napoju zadana,
czy zasadzka i śmierć w polu...
Andrzej słuchał, nie okazując najmniejszego poruszenia, nie sprzeciwiając się. Samuel
dodał:
- Alboli żyw z Niżu powrócę, to wam w pomoc stanę, lub zginę, to wam dorósłszy
Aleksander służyć będzie. Dziś u mnie jedno kozactwo w głowie, wy tymczasem wypatrujcie,
rozsłuchujcie się i gotujcie.
- A siła ich z tobą na Niż ciągnie, boć tam samotrzeć albo i w dziesiątek iść trudno? -
zapytał Krzychnik.
- Szlachciców, chudego pacholstwa, ale animuszu niemałego, mam już osiemdziesięciu
przeszło - rzekł Samuel. - Mało, ale na moje sakwy, które ich żywić i poić muszą, i tego za
wiele. Hajduków mało nie drugie tyle z czeladzią muszę przy sobie mieć, koni też okrom
tych, co pod nami pójdą, bodaj tabun cały pędzić muszę. Bez podarków, z gołymi rękami,
ani do Kozaków, ni do Tatarów nosa nie ma co pokazywać i na to pójdzie grosza niemało, ale
choćby co z wiosek zastawić przyszło, pójdę! pójdę!
%7ładen z braci już go nie myślał wstrzymywać, bo im ten upór i to przekonanie twarde, iż
się tam coś da zrobić, wydawał się jakby przeczuciem przeznaczenia. Samuelowi zaś śmiało
się hetmaństwo kozacze, w niedostatku innego, bo od razu by mu dało taką wagę, z którą
się liczyć doma było nieodzownie potrzeba.
Do pół dnia trwały narady z braćmi, ale już przed nocą, zjadłszy i wypiwszy, co z sobą
mieli, poczęli się panowie Zborowscy w drogę wybierać. Przy czym Samuel na odjezdnym do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]