[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Trzeci, odbiór. Zmiana wektora, wariant: gwiazda. Przekaż kukułkom. Bez
odbioru.
 Dobra, zostań na straży  zarządziłem, zdając sobie doskonale sprawę, że
moje polecenia potrzebne mu jak psu piąta noga. Wszystkie role już dawno zostały
rozdzielone, rozkazy wydane zawczasu. Dowódca grupy, cholera. Komu potrzebna ta
pokazówka? A może jednak komuś potrzebna?
Wciągnąłem do garażu dwa leżące przed wejściem trupy i przysypałem
śniegiem plamy krwi. Na zewnątrz budynek prawie nie ucierpiał, na oko nie można
by było odgadnąć, że dopiero co wzięto go szturmem. Zamknąłem drzwi i
uspokoiłem oddech. Ciekawe, jaki też arsenał nakryliśmy? Trzeba by wejść na górę,
do Grigorija. Tylko że zmęczenie ewidentnie brało górę nad ciekawością. I w głowie
się kręciło  jeszcze spadnę ze schodów i kark skręcę...
 Gimnazjon tu zmierza  zawiadomił mnie Aomów i zaraz uściślił: 
Kuzniecow z chłopaczkiem.
Skinąłem tylko głową i uważnie przyjrzałem się obwiązanej zakrwawionym
bandażem prawej dłoni nekromanty. Najwidoczniej tamta kulka wybuchła, kiedy nić
zaklęcia kierującego została zerwana.
Aha, oczywiście sama się zerwała.
Hm... niedobrze się stało. Zresztą kij im w oko tak w ogóle.
Blady jak chusta nekromanta usiadł na ostygłych już stopniach żelaznych
schodków. Kuzniecow pędem wbiegł na piętro, a ja wciąż nie wiedziałem, co robić
dalej. W garażu nie było już żadnych ludzi zdolnych stawić opór  śmierdziało
palonym mięsem, a oblazłe ze skóry szkielety jak na złość pchały mi się wprost przed
oczy. Z drugiej strony, iść gdzieś teraz samemu to niezbyt dobry pomysł. Wiadomo
to, na kogo siÄ™ trafi?
 Gricko i Szmidt osłaniają nas?  spytałem Aoniowa.
 Tak  odparł.  Snajperzy też.
 Co z Napalmem?
 Nie wiem.
 Pójdę go poszukać.  Nie zważając na zmęczenie i skręcający stawy ból,
uchyliłem drzwi i wyjrzałem ostrożnie. Nie zobaczyłem nic podejrzanego. Wokół
była szarość betonowych ścian, rudość rdzy żelaznych listew i czerwień nielicznych
ceglanych łat. Budynki były głównie piętrowe i w większej części rozgrabione:
wyrwane drzwi, zamiast okien ciemne otwory, dachy pełne dziur. Tylko pojedyncze
wyglądały lepiej. Ale i te nie znajdowały się w najlepszym stanie. Ale to zrozumiałe,
bo za mojej pamięci w Forcie nie brakowało magazynów i garaży, więc ten rejon
należący do dawnego dworca w naturalny niejako sposób pozostał bezpański.
Bezpański, ale absolutnie nie opuszczony, gdyż widać było i wydeptane ścieżki, i
część przejazdów została odśnieżona.
Nachmurzony Aomow z pewnością zamierzał mnie zatrzymać, ale w ostatniej
chwili przemyślał to i z trudem się powstrzymał, żeby nie chwycić za komunikator.
Uśmiechając się krzywo, wyszedłem na dwór i skuliłem z zimna. No i gdzie mam
niby szukać tego miotacza ognia na dwóch nogach? Przecież nie będę zwiedzał
wszystkich okolicznych garaży. A wewnętrznym wzrokiem posłużyć się nie
chciałem. I tak o mało nie kojfnąłem, do tej pory bałem się osłabić moc magicznych
tarcz. Czułem, że nazbierało się we mnie masę zbytecznej energii. Jeśli jej gdzieś nie
przeleję, rozerwie mnie na strzępy jak nic.
W pierwszym rzędzie skierowałem się do zaułka, w którym Grisza zostawił
samochód, ale nikogo tam nie znalazłem. No tak, przecież jeśli rozważyć to
logicznie, to aby tak skutecznie zniwelować energię wyrywającą się z czarodziejskiej
kuli, Napalm powinien przebywać gdzieś bardzo blisko garażu. Zacząć trzeba zatem
od przylegających doń budynków.
Ku mojej wielkiej uldze nie musiałem się szwendać po zawalonych śniegiem
ruderach. Piromanta sam wyszedł na drogę i tak jak rozpalone żelazo rozcina masło,
tak on siekł szary tuman zimy. Od jego skórzanego tużurka szła gęsta para, zaspy
wzdłuż ścieżki nadtapiały się i spływały wodą, a buty zostawiały głębokie mokre
ślady, prawie natychmiast pokrywające się cienką warstewką lodu.
 Napalm, ale ty wyglądasz! Na pewno żyjesz?  krzyknąłem do piromanty.
 Popatrz lepiej na siebie  odgryzł się, nie zwalniając kroku.
 Gdzie siÄ™ wybierasz?
 Do furgonetki.
 Po cholerÄ™?
 Ostygnę.  Przechodząc obok, owiał mnie wilgotnym, gorącym
powietrzem.  Preparaty tam zostały. Idziesz ze mną?
 Nie.  Pokręciłem głową, czując, jak rodzący się w prawym nadgarstku
żar zaczyna się rozprzestrzeniać po całym ciele.  Muszę najpierw przyjść trochę do
siebie.
 Powodzenia.
Napalm skręcił na ścieżkę, którą obaj tutaj dotarliśmy, a ja powlokłem się ku
stojącej bez dozoru nivie. Czułem, że nie zdążę już dotrzeć do swoich, zanim nastąpi
atak. Nie chciałem padać na lodowatą ziemię, samochód zapewniał o wiele większy
komfort.
Na przednie siedzenie auta dosłownie ściekłem. Zanim doszedłem, ból ostrymi
nożami wbił się w moje zmordowane ciało i zupełnie serio brał się do wypędzenia z
niego duszy, a płynąca w żyłach razem z krwią energia magiczna wyrywała się na
wolność z bezmyślnym uporem charakterystycznym dla pracujących wytrwale
mrówek.
Rozwaliłem się na fotelu, zamknąłem oczy, sprawdziłem pewność
odgradzających mnie od energetycznych pól zasłon i przystąpiłem do zabawy, która
przez ostatnie dni zdążyła mi się naprawdę porządnie znudzić  któryś już raz
zacząłem przesuwać w palcach brzęczący w kieszeni kufajki bilon. Te znajome do
obrzydliwości trzynaście monet już dawno dopiekło mi gorzej od gorzkiej rzodkwi,
ale nie pomyślałem w porę o tym, żeby zamówić jakiś normalny amulet do
przelewania energii. Ale skąd miałem wiedzieć, że w obrębie Fortu będzie mi
potrzebny? No i przyszło kolejny raz gładzić palące palce metalowe krążki. I
pomagały, ból zaczął mijać, a zatruwająca krew magiczna moc powoli uchodziła.
Szorstki impuls zaklęcia poszukującego prześliznął się po moich tarczach
właśnie wtedy, kiedy zamierzałem się zdrzemnąć. Wzdrygnąłem się, popatrzyłem w
boczne lusterko i zakląłem na widok migających w nim biegnących przez zaułek
postaci. Dwóch albo trzech ludzi, dokładnie nie zdołałem dostrzec. Nie mogłem
żywić nadziei, że pojawili się tutaj zupełnie przypadkowo  zwykli przechodnie nie
pętają się między opustoszałymi garażami, skanując otoczenie specjalistycznymi
czarami. A to znaczyło, że przybyli po nasze dusze. Cholera, związywanie się z
Gimnazjonem drogo kosztuje...
Co teraz robić? Nie mogli mnie znalezć zaklęciem poszukującym, głowa także
nie wystawała mi nad oparcie. A zatem nie spodziewali się ataku z pustego
samochodu. Mogłem ich przepuścić, a potem uderzyć od tyłu. Albo po prostu
przepuścić. Tylko wystarczyłoby przecież, aby któryś zajrzał przez okno... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •