[ Pobierz całość w formacie PDF ]
snego syna.. . przez jakiÅ› czas.
Sabine patrzyła w zamyśleniu na drogę. Fabien de Rochefort,
powtórzyła w myślach, ojczym Rohana, który kochał i utracił
Isabelle... Próbowała go sobie wyobrazić. Czy to on był moim
prawdziwym ojcem? pomyślała. Ogromna ciekawość podszyta
była smutkiem. Te wszystkie odkrycia przyszły zbyt pózno, sko-
ro jej domniemany ojciec już nie żył.
- Kiedy umarł monsieur Fabien?
- Prawie dwa lata temu.
- Dlaczego dopiero wtedy zabrano meble z mojego domu?
- Bo on tam mieszkał.
- Jakim prawem, przecież willa należała do mojej matki! -
Serce waliło jej coraz mocniej, ale starała się, aby głos brzmiał
normalnie. - Wynajmował ją?
- Ciotka wszystko pani wytłumaczy. - Marie-Christine była
51
S
R
naprawdę zakłopotana. - To są trudne sprawy, a poza tym mó-
wimy o dawnych czasach.
- Przepraszam, że tak panią wypytuję powiedziała Sabine
po chwili milczenia - ale wiem tylko tyle, że moja matka kiedyś
tu mieszkała.
Marie-Christine przygryzła wargę.
- Naprawdę chciałabym pani pomóc, lecz znam tylko plotki.
Niektóre są tak przykre, że lepiej ich nie powtarzać - odparła zde-
cydowanie.
- Rozumiem - powiedziała ze smutkiem Sabine.
- Kto jeszcze, oprócz barona i madame de Rochefort,
mieszka w zamku?
- Rohan, ale niedługo się wyprowadzi, i oczywiście Anto-
inette.
- To ciekawe. - Sabine dość spokojnie przyjęła tę informację.
- Czy to jego żona?
- Jeszcze nie - roześmiała się Marie-Christine - ale szykuje
się do ślubu. To byłaby dobrana para. Ona jest siostrzenicą ma-
dame Heloise. Bardzo piękna dziewczyna! Jej rodzice zginęli w
wypadku, kiedy była mała, i dlatego wychowała się w zamku.
Była traktowana jak rodzona córka. Baronostwo są bezdzietni -
dodała na koniec.
- Rozumiem - odparła krótko Sabine.
Gdy ujrzała zamek, była trochę rozczarowana. Był znacznie
mniejszy, niż się spodziewała. Sprawiał wrażenie, jakby rozbu-
dowywano go przez stulecia w przypadkowy sposób. W promie-
niach popołudniowego słońca kamienne ściany miały ciepły ko-
lor dojrzałej brzoskwini, a wieże i wieżyczki o spiczastych
52
S
R
dachach, pokryte szaroniebieską dachówką, dodawały mu ba-
śniowego uroku. Sabine podświadomie oczekiwała, że zostanie
wprowadzona tylnym wejściem, przeznaczonym dla dostawców
i służby, lecz Marie-Christine, cały czas paplając, poprowadziła
ją do frontowych drzwi. Z pewnością jest zadowolona, jako że
wykonała swoje zadanie, a jednocześnie musi czuć ulgę, bo nie
będę jej mogła dłużej wypytywać, pomyślała z goryczą Sabine.
Dowiedziała się przed chwilą, że część zamku właściciele za-
mknęli na głucho, bo utrzymanie zabytkowego gmachu sporo
ich kosztowało. Madame de Rochefort i Antoinette miały pokoje
na pierwszym piętrze, a baron zajmował pomieszczenia na parte-
rze. Sabine nie zapytała, gdzie rezyduje Rohan Saint Yves.
- Czy mogę się trochę rozejrzeć? - zapytała.
- Może innym razem - powiedziała niecierpliwie Marie-
Christine. - Madame nie lubi czekać.
WnÄ™trze zamku byÅ‚o mroczne i nieprzyjemne.»Duża kwadra-
towa sień była- wyłożona ciemnym drewnem, które nadawało jej-
posępny wygląd. Antenaci barona spoglądali na Sabine z portre-
tów, nie ukrywając dezaprobaty, więc idąc po schodach, starała
się na nich nie patrzeć. By dotrzeć do apartamentów madame de
Rochefort, trzeba było przejść przez szereg ciemnych z powodu
zamkniętych okiennic pokoi. Stały tam wprawdzie wytworne
meble, lecz pomieszczenia sprawiały dziwnie bezosobowe wra-
żenie. Tu jest jak w labiryncie, pomyślała i nagle
53
S
R
przeszedł ją dreszcz, gdy otworzyły się przed nią kolejne drzwi.
Zupełnie jak w jej koszmarnym śnie... Miała poczucie, że gdyby
spojrzała przez ramię, ujrzałaby czającego się Rohana Saint
Yvesa. Odruchowo ścisnęła medalion, jakby mógł ją ustrzec
przed złymi mocami.
Wreszcie doszły do korytarza wyłożonego grubym, czerwo-
nym dywanem.
- W tej części zamku mieszka pani baronowa.- Marie Chri
stine zniżyła głos. - Wszystkie pomieszczenia kazała wyłożyć
dywanami, bo gdy kręci się tu służba, stukot butów o gołą po-
sadzkę zawsze przyprawiał ją o migrenę. - Przewróciła oczami,
ale natychmiast zrobiła poważną minę i z szacunkiem zapukała
do podwójnych drzwi.
- Proszę - odpowiedział cichy, lecz władczy głos, w którym
nie było śladu wczorajszej słabości.
Marie-Christine przyjaznie uśmiechnęła się do Sabine.
- Odwagi - wyszeptała. - Teraz wszystko zależy od pani. -
Delikatnie, lecz zdecydowanie wepchnęła Sabine do pokoju.
Ta komnata wygląda jak sala tronowa, pomyślała złośliwie
Sabine, kiedy zamknęła za sobą drzwi. W głębi, znajdowało się
niewielkie podwyższenie, na które wchodziło się po jednym
stopniu. Przy oknie w ogromnym fotelu z zagłówkiem, na tle
jedwabnej zasłony, siedziała Heloise de Rochefort. Nie była zbyt
wysoka, ale gładko zaczesane, proste włosy i nieskazitelny strój
dodawały jej powagi. Sabine porównała ją z ciotką Ruth, która
używała odrobiny pudru i szminki. Makijaż baronowej robił
54
S
R
wrażenie nieskazitelnej maski przyklejonej do twarzy. Oczy
miała zimne i głęboko osadzone, a strój utrzymany w błękitnej
tonacji pogłębiał wrażenie chłodnego dystansu. Na ramieniu
przypięła broszkę, a ozdobione pierścionkami dłonie spoczywały
na kolanach. Nadgarstek miała zabandażowany.
- Witam, panno Russell - zaczęła po angielsku, niemal bez
akcentu. - Proszę siadać. - Wskazała obciągnięty aksamitem
fotel.
Sabine zajęła wskazane miejsce i ułożyła dłonie tak samo jak
baronowa. Miała nieprzyjemne poczucie, że gra w sztuce, której
treść i przesłanie są dla niej tajemnicą. Madame lekko obróciła
głowę.
- Antoińette, kochanie, nie miałaś jeszcze okazji poznać tej
młodej damy, która... na krótko... przyjechała do nas z Anglii.
Sabine była tak zajęta baronową, że w pierwszej chwili nie
spostrzegła młodej kobiety siedzącej na kanapie. Teraz Antoińet-
te podeszła do nich, nie kryjąc niezadowolenia.
Była wyższa i starsza od Sabine. Gęste, ciemne włosy spły-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]