[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Chce się pan zastrzelić - powiedział twardo - niech się pan sam
zastrzeli. Może pan wziąć rewolwer od von Seidlitza. Tylko że to
głupota. I wybaczać panu nie ma czego. Każdy ma swoją granicę
wytrzymałości. A dla sprawy można być pożytecznym i z jednym
okiem. Nawet w ogóle bez oczu.
- Ja bym z pewnością też nie wytrwała - rzekła Igła. - Po prostu
mnie jeszcze tak naprawdę nie zaczęli torturować.
- Pani by wytrzymała. - Grin odwrócił się od nich obojga i
polecił Sniegirowi: - Zawiez go do szpitala. Chemik. Wybuch w
domowym laboratorium. I od razu znikaj.
- A co z nimi? - Sniegir wskazał na trupy.
- Sam to załatwię.
Kiedy zostali we dwoje z Igłą, zajął się jej twarzą.
Przyniósł z łazienki (tam było strasznie - wszędzie krew i kałuże
wymiocin) buteleczkÄ™ ze spirytusem i watÄ™.
Przemył zadraśnięcia, zdezynfekował.
Igła siedziała, odchyliwszy do tyłu głowę. Oczy miała
zamknięte. Kiedy Grin palcami delikatnie rozchylił jej usta,
posłusznie je otworzyła. Ostrożnie dotykał zębów, bardzo białych i
równych. Prawy przedni chwiał się, ale niezbyt mocno.
Wrośnie.
Sukienkę, już i tak rozerwaną, trzeba było i rozciąć jeszcze
bardziej. Pod obojczykiem Grin zauważył siną plamę. Lekko nacisnął
na kość, pokrytą cieniutką, delikatną skórą. Cała.
Igła nagle otworzyła oczy. Patrzyła z góry wzrokiem trochę
wystraszonym i zmieszanym. Grinowi z nieokreślonego powodu nagle
zaschło w gardle i zapomniał cofnąć palce z jej odsłoniętej piersi.
- Ma pan zadrapania - powiedziała cicho Igła.
Nieświadomie przykrył podrapany policzek, przypominający o
głupiej porażce w łazniach.
- Jestem cała pobita. Nieprzyjemnie na mnie patrzeć, prawda?
ZresztÄ… i tak jestem brzydka. Dlaczego pan tak patrzy?
Grin mrugnął z poczuciem winy, ale nie spuścił wzroku. Teraz
wcale nie wydawała mu się nieładna, chociaż siniak na policzku
stawał się coraz wyrazniejszy.
Zadziwiające, że ta twarz wcześniej sprawiała wrażenie martwej,
wyschłej. Tymczasem była pełna życia i uczuć. Pomylił się także co
do barwy Igły: dominowała u niej nie zimna szarość, lecz ciepła, z
odcieniem turkusowym. Turkusowe okazały się również jej oczy,
które ujawniły nagle niebezpieczną dla terrorysty właściwość -
wyciągały z duszy Grina na powierzchnię dawno zapomniany,
bezpowrotnie wyblakły lazur. Palce, ciągle jeszcze przyciśnięte do jej
ciała, nieoczekiwanie stały się gorące. Grin chciał je oderwać, ale nie
mógł. A Igła nakryła jego dłoń swoją. Od tego dotknięcia oboje
zadrżeli.
- To niemożliwe... Złożyłam sobie przysięgę... I zupełnie
zbędne... Zaraz, to zaraz przejdzie... - wyszeptała bez związku.
- Tak, niepotrzebne. Zupełnie - zgodził się żarliwie. Gwałtownie
przypadł do jej napuchniętych ust i poczuł na języku smak krwi...
Zanim odeszli, zatrzymali się na progu, żeby na zawsze
zapamiętać to dziwne miejsce, w którym stało się to, co Grin bał się
nazwać po imieniu.
Przewrócony fotel. Podwinięty skraj dywanu. Trzy zakrwawione
ciała. Ostry zapach nafty i ledwie wyczuwalny prochu.
Igła powiedziała coś tak niespodziewanego, że Grin aż zadrżał.
- Jeśli urodzi się dziecko... Jakie ono potem będzie?
Grin zapalił zapałkę i rzucił na podłogę. Wesoły płomień
niebieskawym wężykiem pomknął przez bawialnię.
Była noc. Cisza.
Spali wszyscy oprócz Jemieli, szeleszczącego w gabinecie
stronami książki.
Grin siedział w sypialni przy łóżku, patrzył na Igłę. Oddychała
równo, głęboko, czasami przez sen uśmiechała się do czegoś.
Odejść nie mógł - trzymała go mocno za rękę.
Siedział tak przez godzinę i dziesięć minut. Cztery tysiące
dwieście siedemnaście uderzeń serca.
Po tym, co się stało, nie można było jej odesłać do domu.
Przyprowadził więc Igłę do konspiracyjnej kwatery. Milczała przez
cały wieczór, nie brała udziału w rozmowach, tylko uśmiechała się
miękkim, wcześniej nieznanym uśmiechem. Do dziś w ogóle nie
widział, żeby kiedykolwiek się uśmiechnęła.
Potem zaczęli układać się do snu. Chłopcy rozciągnęli się na
podłodze w bawialni, sypialnię odstąpili kobiecie.
Grin powiedział, że zakończy przygotowywanie mieszaniny
eksplodujÄ…cej.
Zaszedł do Igły. Wzięła go za rękę. Długo leżała i patrzyła.
Milczeli. Kiedy przemówiła, znowu go zaskoczyła.
- Jesteśmy jak dwie żyrafy. - I cicho się zaśmiała.
- Dlaczego żyrafy? - Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
- W dzieciństwie widziałam ilustrację w książce. Dwie żyrafy.
Niezgrabne, tyczkowate. Stały, skrzyżowawszy szyje, i wyglądały tak,
jakby nie wiedziały, co one, niezdarne, mają ze sobą dalej począć.
Zamknęła oczy i zasnęła, a Grin rozmyślał o tych słowach.
Kiedy jej palce zadrgały i puściły jego dłoń, ostrożnie wstał i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •