[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pachniały rozmarynem i gozdzikami. Mike rozchylił lekko usta i przycisnął do jej warg.
Chciał poznać ich smak. Wszystko inne nie miało znaczenia.
Przypomniał sobie o Ember. Kiedy na nią spojrzał, odwróciła się. Kaigani otworzyła
oczy i także zerknęła na siostrę.
Kilkunastu mężczyzn stanęło do zabawy polegającej na pokonywaniu długości izby z
drewnianym talerzem pełnym szyszek. Pośrodku musieli schylić się, aby przejść pod liną
rozciągniętą na wysokości około stu dwudziestu centymetrów. Po każdej rundzie dokładano
do talerza jedną szyszkę i obniżano linę o dwa centymetry.
Jeden z mężczyzn, chwiejący się na nogach, stracił równowagę pod liną i klapnął na
podłogę. Szyszki rozsypały się po podłodze. Widzowie wybuchnęli gromkim śmiechem.
Ember wstała i wyszła na środek izby. Zmiech ucichł. Pozbierała szyszki i położyła
sobie talerz na głowie. Pokonała bez trudu całą długość izby i wróciła. Zapanowała kompletna
cisza. Mike słyszał syk płomieni w ognisku.
Zawodnicy stanęli bez ruchu, zapatrzeni w Ember. Przyklękła i dołożyła do talerza
dziesięć szyszek, które tworzyły teraz nieregularną piramidę. Umieściła talerz na głowie,
wstała ostrożnie, a potem powoli przemierzyła izbę. Wydawało się, że nie idzie, lecz sunie
nad podłogą, jakby zamiast stawów miała łożyska kulkowe. Zatrzymała się przed liną,
odwróciła i przeszła pod nią tyłem. Piramida z szyszek wyglądała jak diadem na głowie
czarnowłosej primabaleriny ozdobiony orchideami.
Ember rzuciła talerz w stronę pijanego mężczyzny, który siedział wciąż na podłodze z
otwartymi ustami. Szyszki rozsypały się po jego nogach i brzuchu. Ember odwróciła się
gwałtownie i wybiegła z izby.
Rozdział 23
Kroki Ember skrzypiały rytmicznie na leśnej drodze z domu weselnego do miasta.
Biegła. Azy płynęły jej po policzkach. Skręciła w cedrowy las, a potem wkroczyła na stromą
piaszczystą ścieżkę prowadzącą do granitowego urwiska zwanego Ptasią Skałą.
Usiadła na skalnej półce i wpatrzyła się w nieprzeniknioną szarość wiszącą nad
Pacyfikiem. Była pełnia, lecz niebo zasnuwała gęsta powłoka chmur i blask księżyca tworzył
tylko delikatną poświatę na ich tle.
Po lewej stronie Ember widziała sznur świateł głównej ulicy wioski Whaler Bay, a
jeszcze dalej migotały latarnie wokół kilku myśliwskich chat w lesie na skalistym wybrzeżu.
Sylwetki gór rysowały się wyraznie, lecz zasłonięty księżyc nie oświetlał ich stoków.
Po prawej stronie ciemność panowała niepodzielnie. Klify strzelały w górę prosto z
morza. Wybrzeże skręcało ku północnemu wschodowi i stopniowo zmieniało się w płaską,
wielokilometrową plażę. Za tym niewidocznym zakrętem, wtulone w cedrowy las
przybrzeżny, stało kilkadziesiąt chat rodzin, które - tak jak rodzina ojca i jego przodków -
związały swój los z morzem.
Wyspa Whaler Bay. Dom, a jednocześnie nie dom.
Ember odrzuciła pięć stypendiów uniwersyteckich - za pływanie, piłkę i trzy za biegi -
bo nie wyobrażała sobie życia z dala od Kaigani, od matki i ojca. Nie chciała mieć za
towarzyszkę wyłącznie swej samotności.
A teraz co mi pozostało? - Myślała. Gdzie jest moje miejsce?
Nisko nad horyzontem migotał czerwonym i zielonym światłem samolot, który
odlatywał stąd do innego świata, gdzie żyją inni ludzie. Ale w tamtym świecie nie ma ludzi
podobnych do mnie, tak samo jak tutaj.
Ledwie słyszalny ryk silników rozpłynął się w szumie fal obmywających brzeg.
Dlaczego zepsułam im zabawę? Aby udowodnić, że jestem tak samo dobra jak oni? To
jedyny dom, jaki mam, po co pogarszać jeszcze swoją sytuację?
Stado mew przeleciało nad klifem, odcinając się bielą od czerni nocnego morza.
Gdzieś w oddali rozległ się niski sygnał ostrzegawczy statku, a zaraz potem drugi, podobny.
Ember przypomniała sobie chwile spędzone z Mike em rano na rowerze. Czuła się
doskonale w jego towarzystwie. Było wspaniale. On zawsze starał się żyć jednocześnie
sercem, ciałem i umysłem. Niewielu ludzi zadawało sobie trud funkcjonowania na wszystkich
trzech poziomach. I mimo swej nieśmiałości był naprawdę męski i seksowny... Jego jasne
orzechowe oczy... Ciepły zapach...
Kaigani.
Ona jest kobietą z serca, ciała i umysłu, myślała Ember. Kaigani i Mike są dla siebie
stworzeni. %7Å‚yczÄ™ im jak najlepiej. NaprawdÄ™.
Azy popłynęły jej po policzkach. Zakręciła palcem pasmo włosów, które spadło jej na
twarz. Czuła zapach swojego potu, płci; smakowała słone łzy i słony morski aromat.
Rozpłakała się w głos.
Wiatr przybrał na sile i rozpędził chmury, spomiędzy których wyjrzał księżyc. Ember
rozwiązała warkocz, potrząsnęła głową. Włosy rozsypały się po jej twarzy. Przesunęła po
nich palcami i natrafiła na dwie żółte orchidee. Rzuciła je do morza.
Trzeba wrócić i przeprosić wszystkich. Co innego mi pozostaje?
Blask księżyca padł na kopczyk kamieni pod granitowym występem skalnym. Kamieni
nie było tutaj miesiąc temu. Ember podeszła bliżej. U podnóża skały leżały kwiaty, jabłka,
pomarańcze, do których zdążyły się już dobrać szopy, oraz nie otwarta jeszcze butelka piwa.
Spomiędzy kamieni wystawały nadpalone łodygi szałwii i zwinięte kartki papieru. Ember
wyciągnęła jedną. List został napisany na maszynie.
Sisiutlqua!
Moja mała córeczka choruje. Lekarze nie wiedzą, co jej dolega. Jesteśmy czystej krwi
Quanootami.
Wierzyłam w Jezusa, kiedy byłam mała, i chyba nadał wierzę, ale on nie potrafi (albo
nie chce) nam pomóc.
Mój mąż i ja przestaliśmy chodzić do kościoła, od kiedy usłyszeliśmy o Tobie.
Jesteśmy Quanootami. Prababcia uczy nas Quanoot-cha. Chcemy żyć dobrze.
Jesteśmy Quanootami i wierzymy w Ciebie.
Z poważaniem
Tilly i James w Jednym Bucie
PS Nasza córeczka nazywa się Kelka Marie. Chodziłaś do szkoły razem z Jamesem.
On był dwie klasy wyżej.
Ember zacisnęła zęby. Niech licho porwie Toma! Otworzyła drugi list, napisany
drżącą ręką.
Sisiutlqua, mam osiemdziesiąt dziewięć lat, więc nie muszę Cię o nic prosić. Dziękuję
Ci za to, że jesteś znów wśród nas, że przywróciłaś nam utraconą godność. Pamiętam czasy,
gdy rząd rozkazał zniszczyć nasze totemy i zabraniał mówić w naszym języku. Przyszli ludzie z
opieki społecznej i zabrali mnie do szkoły na lądzie. Pamiętam płacz ojca. Pózniej się
dowiedziałem, że nigdy się z tym nie pogodził. Co prawda rząd zwrócił część tego, co ukradł,
i umieścił w wioskowych muzeach, ale to na nic, bo utraciliśmy naszego ducha.
Wierzę, że przyszłaś, żeby nauczyć naszą młodzież Quanoot-cha. Nie słów, ale sensu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •