[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Widząc rękę stwora z bliska, Conan przestał się dziwić, dlaczego jego miecz czynił tak
niewielkie zniszczenie. Ramię chronione było grubym pancerzem z zachodzących na siebie
łusek. Jego miecz rąbał ciało, ale ledwie naruszał kości i mięśnie. Krew jedynie sączyła się z
rany.
Strach przeszył barbarzyńcę niczym podmuch lodowatego wiatru. Nie był to strach przed
samymi demonami. Pomimo potwornych deformacji i wynaturzeń potworów, \aden z nich nie
zdoła znieść ciosów dobrze wymierzonego miecza. Auki tak\e powinny być skuteczne, je\eli
łucznicy strzelać będą pewnie i celnie.
Conana ogarnął strach przed magią, która powołała do \ycia tak straszne istoty. Czuć było w
niej pradawne zło, mimo \e u\ywała jej te\ Illyana. I musi u\yć tej nocy, inaczej \ołnierze i
wieśniacy zginą rozszarpani przez szpony i kły!
Demon raniony w pachwinę popędził w dół zbocza, nisko pochylony, ale poruszający się z
prędkością zdrowego człowieka. Ten z uszkodzonymi nogami przewrócił się w końcu na ziemię.
Le\ał sycząc i charcząc u stóp Conana. Dla niego było ju\ po walce lecz wiele innych demonów
pędziło ju\ w stronę obozu.
Conan zerknął na powalonego stwora po raz ostatni i serce mu zamarło, gdy dostrzegł
wyraznie kształt jego bioder i klatki piersiowej. Niezale\nie od tego, czym był teraz ów stwór,
niegdyś musiał narodzić się jako kobieta.
Conan nie znosił torturowania wrogów, tak samo jak zabijania kobiet. Gdy cofnął swój miecz
znad demona, zrozumiał, \e będzie mu potrzeba du\o \elaznej woli, by ofiarować Eremiusowi
lekką śmierć.
Z dołu dochodziło wycie demonów, pomieszane z głosami wzywających na alarm \ołnierzy,
krzykami przera\enia i wrzaskami bólu, gdy kły i szpony zaczęły rozrywać ludzi. Conan rzucił
okiem wokół siebie, po czym popędził w dół jak głaz niesiony przez osuwającą się ziemię.
Bora słyszał wiele \ołnierskich opowieści, sam prze\ył atak demonów na Karmazynowe
yródła. Jednak wcią\ nie mógł uwierzyć, \e bitwa mo\e być tak głośna.
Okrzyki bojowe i śmiertelne wrzaski zarówno ludzi, jak demonów, szczęk broni, syki strzał
nielicznych łuczników, którzy zdołali odnalezć cele  wszystko to dra\niło jego uszy wściekle i
uporczywie. Wyrzucił odgłosy i obrazy walki ze swojej świadomości, skupiając się na zbieraniu
Strona 74
Green Roland - Conan mÄ™\ny
ludzi z Karmazynowych yródeł.
Jedynie kilku trzeba było doprowadzić do porządku. Tę grupkę odwaga opuściła po pierwszej
bitwie i teraz byli zupełnie bezradni. Uciekliby, gdyby na ich drodze nie stanął Iskop Kowal.
 Wy mazgajÄ…ce siÄ™ hieny!  ryknÄ…Å‚.  Wybierajcie! Demony czy ja!  BÅ‚ysnÄ…Å‚ im przed
oczyma młotami, które trzymał w obu rękach.
Jeden z grupki próbował ominąć Iskopa. yle ocenił zasięg ramion kowala. Młot skoczył ku
niemu, trafiając z boku w głowę. Mę\czyzna rozrzucił ramiona i upadł ogłuszony.
Reszta niedoszłych dezerterów wybrała demony, jako mniejsze zło.
 Wielkie dzięki, Iskop!  krzyknął Bora.
Nie było czasu na dalsze rozmowy, jako \e demony zbli\yły się do szeregów ludzi. Strzały
świsnęły, topory i miecze uniosły się i opadły w dół, włócznie naje\yły się i skoczyły do przodu.
Garść demonów padła. Niektóre, mimo obra\eń, parły naprzód. Ale zdecydowanie za wiele nie
miało \adnych ran, gdy dopadły linii wieśniaków.
Jednak mieszkańcy Karmazynowych yródeł nie oddali pola. Niektórzy zginęli, ale tylko
nieliczni z nich byli łatwymi ofiarami. O wiele więcej było poszkodowanych demonów. Kiedy
kilku mę\czyzn jednocześnie mierzyło się z demonem, wszyscy byli zagro\eni. Jednak prędzej
czy pózniej któryś zadawał cios na tyle silny, by przebić nawet najgrubszy pancerz.
Bora z procą w ręku biegał tam i z powrotem wzdłu\ linii walki. Gdy dostrzegał jakiś pewny
cel, miotał kamienie. Wkrótce wyczerpał mu się ich zapas i zmuszony został do grzebania w
ziemi w poszukiwaniu następnych. Nie były zbyt dobrymi pociskami. Skupił się na atakowaniu
demonów schodzących zboczem wzgórza, strzelając nad głowami tych, które walczyły w
wieśniakami. Stanowiły cel, którego nawet najbardziej nieudany i nie wywa\ony kamień nie
mógł chybić.
Szukając coraz to nowych kamieni, Bora zastanawiał się, dlaczego nie odczuwa
parali\ującego strachu. W walce przy wiosce bał się strasznie; tylko zayański proszek rozpraszał
trochę ten lęk. Teraz on i jego ziomkowie zdawali się walczyć z demonami bez większego
strachu, jak gdyby walczyli z ułomnymi ludzmi.
Szybkie spojrzenie za siebie powiedziało Borze, \e jeśli nie czuje lęku, to nie dlatego, \e ktoś
marnie się stara, by zasiać go w ludziach. Po północnej stronie doliny, pośród szczytów, tańczyła
ściana zielonego ognia, wysoka jak człowiek. Raz po raz długie szmaragdowe języki spływały w
dół, niemal docierając do obozowiska.
Płomienie były oślepiające i przera\ające, ale czy rzeczywiście czyniły to, co chciałby ich [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •