[ Pobierz całość w formacie PDF ]

— Musimy zaczekać i przekonać się — odparł Henri. — Chyba się pan nie
boi, co?
— Czy się boję, ja?! — zaprotestował Pierre. — Kobiety?
— Doskonale — rzekł Henri. Był coraz bardziej rozgorączkowany. W
podskokach przebył cały pokój, sprawdzając wielokrotnie, czy krzesło stoi na
kredowej linii, i przenosząc wszystkie łatwo tłukące się przedmioty, takie jak
szklane zlewki, butelki i probówki, ze stołu laboratoryjnego na wysoką
półkę. — Nie jest to najlepsze pomieszczenie na przeprowadzanie
doświadczeń, ale trzeba je wykorzystać jak najlepiej — oświadczył. Dolną
połowę twarzy obwiązał maską chirurgiczną, drugą zaś maskę wręczył mnie.
— Nie ufa pan zatyczkom? — zapytałem.
— To dodatkowe zabezpieczenie — odparł. — Proszę ją założyć.
Dziewczyna wróciła z maleńkim pistolecikiem natryskowym z nierdzewnej
stali. Podała go Henriemu. Henri wyjął z kieszeni stoper.
— Proszę się przygotować — zapowiedział. — Pan Pierre stanie tam, na linii
sześciu metrów.
Pierre wykonał jego polecenie. Dziewczyna usadowiła się na krześle. Nie
miało ono poręczy. Siedziała bardzo sztywno i prosto w swoim nie-
skazitelnym białym fartuchu, z rękami splecionymi na podołku i ze
złączonymi kolanami. Henri stanął za jej plecami.
— Jesteśmy gotowi? — zawołał.
— Chwileczkę — powiedziała Simone. Było to pierwsze wypowiedziane
przez nią słowo. Wstała, zdjęła okulary, położyła je na górnej półce, po czym
wróciła do krzesła, wygładziła biały fartuch na biodrach, splotła dłonie i
złożyła je na podołku.
— Teraz jesteśmy gotowi? — ponowił pytanie Henri.
— Niechże pan ją spryska — powiedziałem. — Psiuknij pan.
Henri wycelował pistolecik natryskowy na kawałek odsłoniętej skóry tuż za
uchem Simone. Nacisnął spust. Pistolecik zasyczał cichutko i z jego lufy
wytrysnęła delikatna wodna mgiełka.
— Niech pan wyciągnie zatyczki! — zawołał Henri do boksera, odskakując
szybko od dziewczyny i stając przy mnie.
Bokser chwycił zwisające mu z dziurek nosa tasiemki i pociągnął.
Nawazelinowane zatyczki wysunęły się z łatwością.
— Nuże, nuże! — ponaglił go Henri. — Niech pan rusza! Upuści zatyczki na
podłogę i powoli idzie przed siebie! — Bokser zrobił krok. — Nie tak
szybko! — krzyknął Henri. — Wolniej! Już lepiej! Niech pan idzie!
Naprzód! Nie zatrzymuje się!
Szalał z podniecenia, a i ja, trzeba przyznać, byłem poruszony. Spojrzałem na
dziewczynę. Siedziała wciśnięta w krzesło, zaledwie kilka metrów od
boksera, napięta, nieruchoma, śledząc każdy jego ruch, co przywiodło mi na
myśl samicę białego szczura, którą widziałem kiedyś zamkniętą w klatce z
olbrzymim pytonem. Pyton miał połknąć szczurzycę, ona zaś wiedząc o tym,
przycupnęła bardzo nisko, nieruchoma, zahipnotyzowana, sparaliżowana, bez
reszty urzeczona powolnymi ruchami zbliżającego się węża.
Bokser posunął się naprzód.
Kiedy minął piąty metr, dziewczyna rozwarła dłonie. Położyła je palcami w
dół na udach. Potem zmieniła zamiar i wsunęła je z grubsza biorąc w
pośladki, ściskając siedzenie krzesła z obu stron i mobilizując się, można
rzec, na zbliżającą się rzeź niewiniątek.
Bokser minął właśnie linię dwóch metrów, kiedy zapach go dopadł. Stanął
jak wryty. Spojrzenie zrobiło mu się szkliste i zakołysał się na nogach, jakby
trzaśnięto go w głowę młotkiem. Myślałem, że się przewróci, ale nie. Stał,
chwiejąc się łagodnie na boki, jak pijany. Nagle zaczął wydawać przez
nozdrza
dźwięki

dziwne
krótkie
parsknięcia
i
chrząknięcia,
przypominające mi odgłosy świni węszącej w korycie. I wówczas bez
najmniejszej zapowiedzi rzucił się na dziewczynę. Zdarł z niej biały fartuch,
sukienkę i bieliznę. No a potem rozpętało się piekło.
Nie ma wielkiego sensu opisywać dokładnie, co się działo przez następne
minuty. I tak większość z was może to sobie dośpiewać. Przyznam jednak, że
Henri najpewniej miał rację, iż wybrał do tego zadania wyjątkowo
sprawnego, zdrowego mężczyznę. Przykro mi to wyznać, lecz wątpię, czy
moje będące w średnim wieku ciało zniosłoby tę niewiarygodnie gwałtowną
gimnastykę, którą zademonstrował nam bokser. Nie jestem podglądaczem.
Nie cierpię takich rzeczy. Jednakże w tym przypadku kompletnie osłupiałem.
Naga zwierzęca gwałtowność tego człowieka była przerażająca.
Przypominał dziką bestię. I nagle w trakcie tego wszystkiego Henri zrobił
ciekawą rzecz. Wyjął rewolwer, podbiegł do boksera i wrzasnął:
— Zostaw tę dziewczynę, Pierre! Zabiję cię, jeżeli nie przestaniesz!
Bokser nawet na niego nie spojrzał.
— Niesłychane! Wspaniałe! Niewiarygodne! Działa! Działa! — piał Henri
skacząc po pokoju. — Udało się nam, drogi Oswaldzie! Udało się nam!
Wszystko skończyło się tak nagle, jak zaczęło. Bokser raptem wypuścił
dziewczynę, wstał, kilka razy zamrugał oczami i powiedział:
— Gdzie ja jestem’, u diabła? Co się stało? Simone, która najwyraźniej
wyszła z tego bez jednej złamanej kości, podskoczyła, schwyciła ubranie i
wybiegła do pokoju obok.
— Dziękuję, mademoiselle — powiedział Henri, kiedy mijała go w pędzie.
Ciekawe, że ten otumaniony bokser nie miał zielonego pojęcia, co robił. Stał
nagi i spocony od stóp do głów, rozglądając się po pokoju i próbując
zrozumieć, jak, u licha, znalazł się w takim stanie.
— Co ja zrobiłem? — spytał. — Gdzie jest ta dziewczyna?
— Był pan znakomity! — krzyknął Henri, rzucając mu ręcznik. — Proszę,
się o nic nie martwić! Tysiąc franków należy do pana!
Właśnie wtedy drzwi otwarły się na oścież i do laboratorium wbiegła wciąż
jeszcze naga Simone.
— Niech pan mnie jeszcze opsiuka! — zawołała.
— Och, monsieur Henri, proszę mnie opsiukać jeszcze tylko ten jeden jedyny
raz!
Twarz jej płonęła, a oczy błyszczały jak diamenty. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •