[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przez chwilę, a potem dodał z drwiącym uśmiechem: -
Jedno chciałbym wiedzieć. Czy przed wyjazdem do Euro-
py szef poradził ci, żebyś poszła ze m n ą do łóżka, zamknęła
oczy i myślała o swojej ojczyźnie?
- Wiem, że postąpiłam źle. Możesz mi robić wyrzuty.
Zniosę wszystko - odparła Beth prostując się z godnością.
- Miałam jednak ważne powody, by...
- Jak w kinie, co? Seks i polityka! - przerwał Reese. -
W naszych czasach to nic nadzwyczajnego.
- Reese, na początku nie sądziłam, że tak się między
nami ułoży. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo... jak bar­
dzo mi przykro - wykrztusiła z trudem i zacisnęła drżące
dłonie.
- Przykro ci? Powinnaś raczej odczuwać dumę z powo­
du własnych dokonań. - Reese przymknął oczy i nerwo­
wym ruchem odgarnął potargane włosy. - Zanim ciebie
poznałem, mogłem śmiało uchodzić za cynika. W kilka
chwil udało ci się zmienić mnie w niepoprawnego marzy­
ciela: Zjawiłaś się nagle w białej sukni, z pozoru naiwna
i bezbronna, piękna jak anioł. Byłaś dla mnie najważniej­
sza. Nikt inny się nie liczył. Zajęłaś miejsce w samym
centrum mego świata. Pamiętasz, jak rozerwałaś sznur pe­
reł? Genialny chwyt! - Z niedowierzaniem pokręcił głową
i dodał cicho, jakby mówił tylko do siebie: - Byłaś wspa­
niała.
- Reese, posłuchaj mnie uważnie. Czasami trzeba za­
pomnieć o sprawach... osobistych, odsunąć na bok uprze­
dzenia. Są ważniejsze problemy i o nich musimy pamiętać.
- Zdawała sobie sprawę, że tym argumentom brak siły
przekonywania. Reese rzucił jej drwiące spojrzenie. Zacis­
nęła dłonie w pięści. - Nie rozumiesz? Mam w życiu cel,
dla którego wiele poświęciłam. W przeciwnym razie nigdy
bym się nie podjęła tego zadania. - Przez moment sądziła,
że Marchand zmrużył oczy, by zastanowić się nad jej sło­
wami. Potem jednak wolno pokręcił głową.
- Od dziś będę unikał jak ognia zapaleńców oddanych
wielkim ideom.
- Niech diabli wezmą ciebie i twoje wygodne życie!
- krzyknęła Beth, uderzając pięścią w stół. - Popatrz na
siebie! O nic nie musisz zabiegać...
- A ty? - przerwał Reese. Chwycił Beth za łokcie
i przyciągnął ją do siebie. - Nie podoba ci się skromna
egzystencja średniozamożnej Amerykanki? Dlaczego zgo­
dziłaś się tu przyjechać? W zamian za określone usługi dla
pana prezydenta chcesz dostać ciepłą posadkę w Białym
Domu? O to chodzi? Moja rodzina zostanie skompromito­
wana, ale ty będziesz potem brylować w salonach Wa­
szyngtonu? Na miłość boską, nie rozumiesz, że to obrzy­
dliwe?
- Wiem. Chcę ci wytłumaczyć...
- Nie. Teraz ja mówię! Mniejsza z tym, czy Harrison
Montgomery ma coś do ukrycia. Jeśli chcesz wiedzieć, na
czym polega upadek moralności, przyjrzyj się metodom,
których używają ludzie Piersona.. Jaki m a j ą cel? Czego od
ciebie żądali?
- Nie znasz prawdy...
- Beth, usłyszałem od ciebie wiele kłamstw. Być może
przemyciłaś wśród nich prawdziwą informację, a ja po pro­
stu jej nie zauważyłem. Muszę przyznać, że kłamiesz jak
z nut.
- Proszę, nie mów tak. Nie osądzaj mnie zbyt pocho­
pnie.
- Zastanów się nad swoim postępowaniem. Sypiasz
z facetem, którego nie kochasz. Ja chcę od ciebie tylko
jednego: szczerości. Zmieniłem dla ciebie swoje życie,
zaprosiłem cię do swego rodzinnego domu. Dlaczego mam
być teraz uprzejmy i rozsądny?
- Nie zrozumiałeś, o co mi chodziło.
- Jakie to ma dla ciebie znaczenie? Cóż z tego, że nie
wierzę w twoje dobre intencje? Dopięłaś swego. Dałem się
złapać i przygwoździć. Jedynie to się liczy, prawda?
- Dlaczego tak sądzisz?
- Mogłaś mi zaufać i po prostu zadać pytanie. Nie mu­
sielibyśmy przez to wszystko przechodzić.
-
Reese...
- Właściwie nie muszę ci nic mówić, ale niech ta stra­
szna tajemnica zostanie w końcu ujawniona - burknął,
przyciągając Beth jeszcze bliżej. - Za chwilę usłyszysz
oficjalny komunikat. Miałaś rację. Harrison Montgomery
jest moim ojcem. - Popatrzył Beth prosto w oczy.
- Dlaczego nie chcesz, by przyznał się do tego przed
całym światem?
- Nie zależy mi, by ujawnił ów sekret całemu światu.
Pragnę tylko, by mnie okazał zaufanie.
Beth wstrzymała oddech. W końcu wypuściła powie­
trze. Była rozdygotana. W milczeniu smakowała gorycz
zwycięstwa. Po chwili wzięła się w garść, co było nie lada
wysiłkiem. Reese puścił ją i wyszedł z pokoju. Odprowa­
dziła go tęsknym spojrzeniem. Potem sama ruszyła ku
drzwiom. Na progu omal nie zderzyła się z Sylvie Mar­
chand, która obrzuciła ją badawczym spojrzeniem.
- Natknęłam się w korytarzu na Reese'a. Powiedział [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •