[ Pobierz całość w formacie PDF ]

protokołu w departamencie stanu - wyrwała się siedząca naprzeciwko
kobieta.
Skąd ona wie, pomyślała Chessey. Ja jej wcale nie znam.
Miła atmosfera przy stołach spowodowała, że Chessey czuła się już
pewniej. Można powiedzieć, że zaczęła się nawet dobrze bawić.
Gdy posiłek zbliżał się ku końcowi i podano kawę, do jej stołu podszedł
Derek i poprosił ją o wyjście z nim na balkon.
Przed miesiącem Chessey odpowiedziałaby mu, że podczas oficjalnych
kolacji w Białym Domu nikt nie wstaje i nie wychodzi, nim nie zrobi tego
prezydent, ale nowa Chessey założyła, że Derek zawsze osiąga to, czego
chce, i że trzeba się temu podporządkować.
A poza tym, tego wieczoru brakowało jej Dereka.
S
R
I nie tylko tego wieczoru, ale przez cały poprzedni i obecny dzień. Z
chwilą wylądowania na waszyngtońskim lotnisku Derek został porwany
przez oficerów z Pentagonu i przestał być jej podopiecznym.
Na pustym balkonie Derek nie wiadomo skąd wyczarował butelkę
szampana i dwa kieliszki.
- Skąd ty to wziąłeś, na miłość boską? - spytała zdumiona.
- Mam przyjaciela w kuchni. On mi to tutaj zostawił.
- Ty wszędzie masz przyjaciół.
- Pod tym względem mam szczęście.
StuknÄ…Å‚ siÄ™ z niÄ… kieliszkiem.
- Za powrót do domu.
- Za powrót do domu - odparła jak echo.
- Jesteś okropnie smutna, Chessey. A przecież masz to, czego tak bardzo
chciałaś. Nie skompromitowałem cię, zdobyłaś awans i uznanie wszystkich.
Nawet twojej babki. Wiem, bo rozmawiałem -z twoją kuzynką Merriweather
i jej mężem. Powiem ci jedno, ona ubiera się fatalnie. Drogo, ale bez smaku.
Głowę dam, że ta suknia, którą masz na sobie, nie jest od niej.
- Nie jest.
- Zdobyłaś wszystko, czego pragnęłaś. Ja też. Domek letniskowy w
górach, urodzajną ziemię w dolinie, trochę krów, prawo jedzenia lodów
prosto z plastykowego pudełka. Więc oboje mamy to, czego pragnęliśmy.
Nie ma powodu, byś była smutna.
- Wcale nie jestem smutna.
- Może ten twój szef Winston próbował się wykręcić sianem i wycofać
awans?
S
R
- Nie. On okazał się bardzo miły. Wiesz, co on zrobił? Poprosił
prezydenta, żeby ten zadzwonił do mojej babki i ułagodził ją.
- Ułagodził? Z jakiego powodu miał ją ułagodzić?
- No bo przecież wiesz, że ona mnie zwymyślała, iż bez przyzwoitki
jeżdżę po kraju z mężczyzną. To znaczy z tobą. Ten Winston jest bardzo
miły...
- Czyżby?
Chessey zauważyła, że Derek patrzy na nią bardzo dziwnie.
- Jestem ci bardzo wdzięczna, że przyjmowałeś moje rady i sugestie.
- Ja też jestem ci za nie wdzięczny... Mąż twojej kuzynki zachęcał mnie,
żebym stanął do wyborów do kongresu.
- Stephen?
- Tak. Powiedział, że wystarczy, bym trzepnął palcami podczas kampanii,
a wszyscy będą na mnie głosować, bo zrobiłem się taki popularny.
Powiedział, że gdybym został kongresmanem z Kentucky, to przez trzy
czwarte roku mieszkałbym w Waszyngtonie.
- Mógłbyś zrobić wiele dobrego - odezwała się Chessey. - Poprawiłbyś
wizerunek polityków.
- Nie, Chessey. Nie zmieniłbym Waszyngtonu. Waszyngton zmieniłby
mnie.
Chessey zamyśliła się.
Na ciemnym niebie rozbłysły pierwsze ognie sztuczne, tuż za błyskiem
rozległy się trzaski pękających rakiet.
Spojrzała na zegarek. Zbliżała się północ.
- Derek, chciałabym... - zaczęła i zamilkła, bo słowa ugrzęzły jej w gardle.
S
R
- Ja chciałbym tego samego - odparł cicho Derek. - Ale to nie wyszłoby
nam. Wiesz, że nie wyszłoby. I nie płacz, kochanie...
- Wcale nie płaczę.
Ukląkł przed nią i grzbietem palca ocierał skapujące łzy.
- Zawsze ci mówiłem, Chessey, że za żadne skarby nie zostanę ani w
wojsku, ani gdzie indziej poza Kentucky i mojÄ… farmÄ….
- Wiem. W tej sprawie nigdy nie kłamałeś. Ale powiedz, czy nigdy nie
pragnąłeś, by sprawy wyglądały inaczej?
- Codziennie o tym myślałem i tego pragnąłem. Ale ty wiesz, kim jestem,
kim muszę i chcę być. Farmerem. Jestem farmerem. Nie potrafiłbym zostać
politykiem. Za żadne skarby nie chciałbym być graczem na waszyngtońskiej
scenie. Muszę być farmerem. I towarzyszką mojego życia może zostać tylko
kobieta, która potrafi i chce być farmerską żoną. Ty, Chessey, nie pasujesz
do tej roli.
Na końcu języka miała słowa zapewniające, że może wszystkiego się
nauczyć, ale uznała, że nie ma sensu napraszać się. Bo tak byłoby to
zrozumiane. Poza tym, co tu dużo mówić: była kobietą z wielkiego świata,
 arystokratką", która miała obowiązek dowieść całej rodzinie i wszystkim
innym, że jest godna nosić nazwisko Banks Bailey.
Zdobyła się na uśmiech. Pomyślała sobie, że jest to uśmiech wisielczy.
- Tak, Chessey. Muszę wracać w moje strony, do rodzinnego domu.
Muszę wreszcie zacząć zapominać, być zdolny zamknąć wieczorem oczy i
nie myśleć o okropieństwach tamtych dwóch lat...
Lekko dotknęła jego policzka.
S
R
- Ja nigdy nie miałam prawdziwego rodzinnego domu, ale rozumiem
twoje pragnienie życia u siebie. I wiem, ile cię kosztowało podarowanie mi
tego miesiąca. Bo wiem, że zrobiłeś to dla mnie. Dziękuję ci, Derek.
- Boję się, że naruszamy ustalone zasady...
- Przepraszam...
Przez długą chwilę patrzyli w roziskrzone petardami niebo.
Derek sięgnął po dłoń Chessey.
- Jesteś szczęśliwa? - spytał. - A w każdym razie zadowolona?
- Jestem szczęśliwa i bardzo zadowolona. Mam dobre stanowisko, kto
wie, czy moja babka wreszcie mnie nie zaakceptowała. .. Tak, wszystko
układa się jak najlepiej. I może będę wreszcie mogła robić to, o czym
marzyłam, kończąc studia.
- A cóż to takiego?
- Zostawiać po sobie znaczące dla świata ślady.
Derek głośno westchnął. Sam już dawno pożegnał się z podobnymi
mrzonkami, dochodząc do wniosku, że człowiek może zostawić znaczące
ślady tylko na swoim własnym podwórku, w swoim własnym zaklętym
kręgu życia.
- %7Å‚yczÄ™ ci powodzenia - mruknÄ…Å‚ bez wielkiego przekonania
Chessey wiedziała, że nadeszła chwila, w której musi wyswobodzić
swoją dłoń. Uczyniła to i cofnęła się o krok, ciągnąc za sobą rękę i bębniąc
palcami po balustradzie.
Rozległy się dzwony katedry Zwiętego Jana.
- Minęła północ, moja służba się skończyła - obwieścił Derek. - Jestem
wolnym człowiekiem i mogę...
S
R
Chessey zadygotała, poczuwszy obejmujące ją ramiona.
- Przez cały miniony miesiąc tylko tego pragnąłem - powiedział były
porucznik Derek McKenna. - Tylko że chciałem to zrobić we właściwy
sposób.
Pocałował ją. Był to bardzo, bardzo długi pocałunek. Namiętny,
wyrażający więcej niż tysiąc słów.
Chessey straciła poczucie czasu i miejsca.
Jednakże wszystko się kończy, więc i ten pocałunek miał swój koniec i
został zamieniony na kilka głębokich spojrzeń dwu par oczu.
- Zasłużyłaś na to, co cię teraz spotkało - powiedział żartobliwie Derek. -
Okazywałaś wobec mnie wyrozumiałość, cierpliwość...
- A ty musiałeś znosić moje natrętne zachowanie.
- Teraz cię pożegnam, Chessey. Odwiedz mnie, gdy będziesz chciała
odpocząć od tego fałszywego świata, pełnego intryg, zawiści i nieszczerych
uśmiechów. Mój uśmiech zawsze pozostanie szczery...
- Doskonale, zrobię to - odpowiedziała tak wesoło i jakby od niechcenia, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •