[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 To nie dotyczy magii  oświadczył kwaśno.  To po prostu portret autora.
 A co jest napisane pod obrazkiem?
 Hm... Piszą  Yeśli xięga ta spodobała ci się, może zainteresuyą cię takoż ynne Ty-
tuły naszego...
 Nie! Chodziło mi o to, co jest pod obrazkiem.
 To proste. To przecież sam stary Malich. Wszyscy magowie go znają. Rozumiesz,
to on założył Uniwersytet.  Cutwell zachichotał.  Słynny jego posąg stoi w głównym
holu. Raz podczas dni wydziału wlazłem na niego i założyłem...
Mort przyglądał się portretowi.
 Powiedz  rzucił z naciskiem  czy temu posągowi kapało z nosa?
 No nie. Przecież był marmurowy. Ale nie rozumiem, czym się tak przejmujesz.
Wielu ludzi wie, jak on wyglądał. Jest sławny.
 %7łył bardzo dawno temu, prawda?
 Dwa tysiące lat, o ile pamiętam. Ale naprawdę...
 Założę się, że nie umarł  oświadczył Mort.  Założę się, że pewnego dnia znik-
nął. Zgadłem?
Cutwell zastanawiał się przez chwilę.
 Zabawne, że o tym mówisz  mruknął.  Krąży pewna legenda... Próbował ja-
kichś dziwnych rzeczy, podobno. I podobno sam cisnął sobą do Piekielnych Wymiarów,
kiedy próbował dopełnić Rytuału AshkEnte od tyłu. Znalezli tylko jego kapelusz. Zresz-
tą nawet nieszczególnie elegancki kapelusz; nosił ślady spalenizny.
 Alberto Malich  wymruczał Mort, przede wszystkim do siebie.
101
 CoÅ› podobnego.
Zabębnił palcami po blacie, choć dzwięk rozległ się dziwnie stłumiony.
 Przepraszam  wtrącił Cutwell.  Zawsze tak jest po chlebie z miodem.
 Sądzę, że powierzchnia styku przesuwa się w tempie powolnego marszu  oświad-
czył Mort, z roztargnieniem oblizując palce.  Możesz zatrzymać ją czarami?
Cutwell pokręcił głową.
 Nie ja. Zgniotłaby mnie na placek  dodał wyjaśniająco.
 Co się więc stanie, kiedy tu dotrze?
 Wrócę do mieszkania przy Murowej. To znaczy okaże się, że nigdy się stamtąd
nie wyprowadzałem. Wszystko to się nie wydarzyło. Trochę szkoda. Zwietnie tu gotują
i piorą mi za darmo. Mówiłeś, że jak jest daleko?
 Moim zdaniem jakieś dwadzieścia mil.
Cutwell wzniósł oczy do nieba i bezgłośnie poruszył wargami. Po chwili odezwał się
głośno:
 To oznacza, że dotrze tutaj jutro około północy, akurat na koronację.
 CzyjÄ…?
 Jej.
 Przecież już jest królową.
 W pewnym sensie, ale oficjalnie nie, dopóki nie zostanie koronowana.  Cutwell
uśmiechnął się, a twarz pokryła mu mozaika cieni.
 Jeśli miałbym podać ci jakiś przykład, to mniej więcej taka różnica, jak między
tym, kto przestał żyć, a tym, kto jest martwy.
Dwadzieścia minut temu Mort czuł się tak zmęczony, że mógłby zapuścić korzenie.
Teraz wyraznie czuł syk wrzącej krwi. Był to rodzaj nocnej, gorączkowej energii, za któ-
rej wybuch trzeba zwykle płacić około południa dnia następnego. Na razie jednak wie-
dział, że musi zacząć działać, inaczej mięśnie z czystej żywotności popękają mu jak po-
stronki.
 Chcę ją zobaczyć  oznajmił.  Skoro ty w niczym nie możesz jej pomóc, może
ja zdołam.
 Przed jej drzwiami stoją gwardziści  poinformował mag.  Wspominam o tym
wyłącznie jako o ciekawostce. W najśmielszych wyobrażeniach nie przyszłoby mi do
głowy, że ci to sprawi jakąś różnicę.
* * *
W Ankh-Morpork nastała północ. Jednak w tym ogromnym blizniaczym mieście je-
dyna różnica między dniem, a nocą polegała na tym, że było, no... ciemniej. Ludzie tło-
czyli się na placach targowych, widzowie wciąż gęsto obstawiali zamtuzy, przez chłodne
wody rzeki dryfowali cicho konkurenci w wiecznej i skomplikowanej wojnie gangów
102
z ołowianymi ciężarkami przywiązanymi do stóp, sprzedawcy licznych nielegalnych,
a często i nielogicznych rozkoszy prowadzili swoje interesy, włamywacze włamywali się,
noże w zaułkach odbijały światło gwiazd, astrolodzy rozpoczynali kolejny dzień pracy,
a na Mrokach nocny strażnik, który zgubił drogę, potrząsnął dzwonkiem i zawołał:
 Już dwunasta i wszyyyygrhhhh.....
Tym niemniej Izba Handlowa Ankh-Morpork nie byłaby zachwycona tezą, iż miasto
różni się od bagniska jedynie ilością nóg aligatorów. Rzeczywiście, w bardziej eleganc-
kich dzielnicach, zwykle rozłożonych na terenach pagórkowatych, gdzie istniała realna
szansa na lekki podmuch wiatru, noce sÄ… Å‚agodne, pachnÄ…ce kwiatami habiscynii i ce-
cylii.
Ta szczególna noc pachniała również saletrą, ponieważ akurat przypadała dziesiąta
rocznica objęcia urzędu przez aktualnego Patrycjusza.* Zaprosił więc kilku przyjaciół
 około pięciuset  na drinka i pokaz sztucznych ogni. Zmiechy, a czasem i namięt-
ny bulgot, rozlegał się w pałacowych ogrodach. Wieczór osiągnął ten interesujący etap,
gdy każdy zdążył już wypić za dużo dla własnego dobra, ale nie dość, by się przewró-
cić. Jest to stan, w którym człowiek dokonuje rzeczy, wspominanych w pózniejszym ży-
ciu z rumieńcem wstydu, takich jak dmuchanie w piszczałki i ryczący śmiech, od któ-
rego robi siÄ™ niedobrze.
W tej chwili około dwustu gości Patrycjusza zataczało się i kopało nogami w Tańcu
Węża, malowniczym, morporkiańskim rytuale, którego uczestnicy najpierw upijają się,
a potem łapią stojącą z przodu osobę w talii i z chichotem ruszają długą kolumną przez
możliwie dużą liczbę pomieszczeń, najlepiej zawierających kruche przedmioty. Kopią
przy tym na boki w rytm muzyki, a przynajmniej w jakiś tam rytm. Ta zabawa trwała
już od pół godziny i wąż przemierzył wszystkie pałacowe komnaty, porywając w dro-
dze dwa trolle, kucharza, głównego oprawcę Patrycjusza, trzech kelnerów, włamywacza,
który akurat się napatoczył i małego, pokojowego smoka bagiennego.
W okolicach środka węża sunął gruby lord Rodley z Quirmu, dziedzic legendarnych
włości. W tej chwili zajęty był głównie wąskimi palcami ściskającymi go w talii. Zza
oparów alkoholu mózg starał się zwrócić na nie jego uwagę.
 Hej tam!  krzyknął przez ramię lord, kiedy po raz dziesiąty radośnie wili się
przez gigantyczną kuchnię.  Nie tak mocno, jeśli wolno!
PRZEPRASZAM NIEZWYKLE SERDECZNIE.
 Nie ma sprawy, przyjacielu. Czy my się znamy?  spytał Rodley, kopiąc energicz-
nie w tanecznym rytmie.
UWA%7Å‚AM TO ZA MAAO PRAWDOPODOBNE. POWIEDZ MI PROSZ, JAKIE
*Ankh-Morpork eksperymentowało z wieloma systemami rządów, aż osiągnęło formę demokracji
znaną jako  Jeden Człowiek, Jeden Głos . Patrycjusz był tym Człowiekiem; miał Głos.
103
ZNACZENIE MA NASZA OBECNA DZIAAALNOZ?
 Co?  wrzasnÄ…Å‚ arystokrata, przekrzykujÄ…c trzask kopniÄ™tej szklanej sza4ài
i okrzyków radości.
CO TO JEST TO, CO ROBIMY?  zapytał głos z cierpliwością lodowca.
 Nigdy nie byłeś na przyjęciu? A przy okazji, uważaj na szkło.
OBAWIAM SI, %7Å‚E NIE BYWAM TAK CZSTO, JAK BYM PRAGNA. CZY
MÓGABYZ MI WYJAZNI? CZY MA TO JAKIZ ZWIZEK Z SEKSEM?
 Nie, chyba że pójdziemy na ostro, staruszku. Rozumiesz, co mam na myśli?  Jego
lordowska mość szturchnął rozmówcę łokciem i wydał z siebie dystyngowane:  Au!
Trzask w przedzie był oznaką końca zimnego bufetu.
NIE.
 Co?
NIE ROZUMIEM, CO MASZ NA MYZLI. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •