[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A co? Myślałeś, że cię tu będą oczekiwać z bukietem w ręku? - drugi głos jest śmielszy.
Paweł ściska w jednej ręce zgaszoną latarkę, a w drugiej siekierę.
135
Trzask. Zamek w drzwiach puszcza. Na tle czarnej sylwetki gruszy dwa cienie. Nie, trzy.
Paweł z determinacją rzuca strumień światła wprost w oczy przybyszów.
- Cholera! wrzeszczy histerycznie jeden z nich. - Tu ktoÅ› jest!
A jest, jest. Jeden przeciwko trzem. Ale tamci jeszcze
0 tym nie wiedzą. Złapani w smugę światła odruchowo zasłaniają dłońmi oczy. Chłopaki! - Paweł
denerwuje się. Ręka z latarką drży. - Niewiele ode mnie starsi. A może wcale". Sekundy upływają.
Tamci zorientowali się już, że promień światła jest tylko jeden.
- Rzuć latarkę! - woła ostry głos.
Paweł nie odzywa się. Dłoń uzbrojona w siekierę jakby była z kamienia. Przecież nie ma zamiaru
nikogo zabić. Najwyżej ogłuszyć. W obronie własnej...
W ciemnościach następują jakieś szepty, przetasowania. Jeszcze kilka sekund, szelest kroków,
rozbiegane cienie i...
- Stój spokojnie! szepce mu do ucha świszczący głos.
1 szyję dusi mocny chwyt. - Mam go! Już ani drgnie! -raportuje pozostałym.
Czyjaś ręka odbiera latarkę. Siekiera sama spada ze stukotem na ziemię. Koniec obrony.
- Puszczaj! - charczy Paweł z trudem łapiąc oddech. Chwyt nieco zelżał. - Złodzieju!
Najwyższy z całej trójki śmieje się.
- Twoje Å‚achy nie sÄ… nam potrzebne!
- Tylko co? - Bicie serca uspokaja się. Paweł już się nie boi.
136
- Chata, przyjacielu. Musimy tu pomieszkać.
Tacy sami jak ja?" - zastanawia się oddychając głęboko. Już nikt go nie trzyma. Przestał być grozny.
- Jesteście na gigancie? - pyta w miarę spokojnie.
- Coś w tym rodzaju-odpowiada głos z dna ciemności.-Jest tu jakaś świeca?
- Jest na stoliku. Na prawo...
- Dzięki, przyjacielu.
Słaby ogarek nie rozświetla wnętrza. Dwie głowy pochylają się nad Pawłem.
- Jesteś właścicielem tej budy?
Paweł waha się. Co powiedzieć? Prawdę? Czy skłamać?"
- Nie całkiem. Ale śpię tu za zgodą właściciela. Pomagam mu.
- Przyjdzie rano? - to ten najwyższy. Z czubem dziwnie nastroszonych włosów.
- Tak - odpowiada Paweł bez zająknienia - koło dziesiątej.
Przybysze rozlokowują się. Dwóch jest ruchliwych, ciekawych wnętrza. Trzeci wygląda, jakby spał.
- Masz co do żarcia? - pyta przybysz o silnych, zbyt długich ramionach.
Paweł przecząco kręci głową. Nie wierzą mu. Rozbebe-szają chlebak.
- Facet ma dwa swetry, a DÅ‚ugi ani jednego! - cieszy siÄ™ ten z czubem. -Dasz, przyjacielu, jeden
naszemu kumplowi. On jest teraz spokojny, bo rąbnął sobie dawkę. Ale zimno nim trzęsie, widzisz?
Paweł widzi. Trzeci chłopak nie odezwał się dotąd ani
137
słowem. Odziany w coś na kształt płóciennego kombinezonu siedzi na podłodze.
- Narkoman? - Paweł czuje jakiś podświadomy lęk. I jednocześnie obrzydzenie.
- Nie zadawaj głupich pytań! - Czub jest wyraznie znudzony. Zdaje się przewodzić tej dziwacznej
grupie.
- O.K. - Paweł udaje, że go to niewiele obchodzi. Ze spokojem patrzy, jak przykrywają narkomana
jego mohero-wym pulowerem. - Rano musicie stąd odejść - mówi
twardo.
- Nie ty będziesz o tym decydował! - długoręki wymierzył szybki, mocny cios.
Pawłowi wydaje się, że widzi dwa księżyce. Dotyka nosa. Ciepło i wilgotno.
Ayka łzy i krew. Ukradkiem ociera puchnącą wargę w róg prześcieradła. Za co? - myśli, choć nikt mu
na to pytanie nie odpowie. - Pewnie sami nie wiedzą. Co może się więcej
zdarzyć?"
- Zostaw go, Gacek! - Czub nie lubi widoku krwi. - On już nie będzie się stawiał! Prawda, człowieczku?
Paweł czuje zimną wściekłość. Jednocześnie rozum mówi mu, by się opanował. Jest sam przeciwko
trzem. No, prawdę mówiąc, dwóm. Narkoman śpi lub umarł. Raczej śpi.
- Jestem tu za zgodą właściciela - słowa wydobywają się z trudem z opuchniętych ust. - To gliniarz.
Czub zastyga z dłonią na ćwiartce chleba, którą wyjął z własnych zapasów.
- Milicjant? Tutaj?
- Tak. To są działki lotników. Ale na Okęciu pracują też milicjanci. To granica państwa.
138
Mały, zwinny, o pięści ciężkiej jak młot, przyskakuje znów do Pawła.
- Powiedziałem, żebyś go zostawił, Gacek! -Czub jak się zdenerwuje, pieje. Widać przechodzi
mutację.- To, co on mówi, jest prawdopodobne. Jadłeś coś?
Przejście od bicia do karmienia jest zbyt szybkie jak na gust Pawła. Ale chętnie by coś zjadł. O ile
spuchnięta warga pozwoli.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]