[ Pobierz całość w formacie PDF ]

samochodów, prokurator klepnął Chmielewskiego na po\egnanie i zamierzał wsiąść
do samochodu. - To co - zagadnął Chmielewski - będziesz miał pieniądze na
udziały? - pytanie zabrzmiało niewinnie, jakby rzucone mimochodem. Dyrektor
banku jednak zwolnił w drodze do swojego samochodu i czekał na reakcję
prokuratora. Po trzydziestu ośmiu latach pracy w prokuraturze, po tysiącu
sprawach, przesłuchaniach nie mo\na ju\ dać się nabrać na stare chwyty. Dla
niego byli amatorami. Wiedział, \e zrobią wszystko, aby pod byle pretekstem
wykluczyć go z nowopowstającej spółki. Było jednak za wcześnie, aby odsłonić
karty. - Spokojnie. Coś wymyślę - nadmiar serdeczności przelewał się na tym
podwórku. - Myśl, myśl - z przekąsem odparł Chmielewski zatrzaskując drzwi za
wsiadajÄ…cym do samochodu prokuratorem. Porozumiewawczo mrugnÄ…Å‚ do dyrektora
Banku.
Dom Czarnego jak zwykle jasno oświetlony, jak latarnia z daleka naprowadzał
przyjezdnych pod bramę. Tym razem nie było ochroniarza, a uchylone skrzydło
kraty pozwalało bez przeszkód wjechać na parking pod domem. Robert postawił
motocykl na nó\kach i zdjął kask. Jeep z \ółtą plandeką na dachu stał obok
\ółtej Corvetty. Samochody były pootwierane, a kluczyki wisiały w stacyjkach, co
nie było niczym dziwnym, poniewa\ kradzie\ spalonej zapałki z tej posesji byłaby
aktem samobójczym. Zwyczajem tego domu były kolacje na które zapraszano mamę
Cichego. Urocza kobieta obdarzona niezwykłym humorem i kompletnym brakiem
poczucia rzeczywistości z zawodu i zamiłowania była malarką. Czarny zakupił
nawet jeden z jej obrazów na akcji charytatywnej, z której dochód przeznaczono
na pomoc dzieciom niepełnosprawnym. Kupił wtedy kilka obrazów miejscowych
malarzy, ale tylko tego jednego nie spalił. Naprawdę polubił w nim pewną
tajemnicę. Niby nic. Obraz przedstawiał dziewczynę stojącą między drzewami na
skraju jeziora. Intrygujące w nim było to, \e dziewczyna spoglądała gdzieś w bok
poza ramy obrazu, a jej twarz zdradzała niepokój. Robert wszedł po schodach na
korytarz. Zwitało a gwar rozmowy docierał z jadalni. Przystanął w półmroku
korytarza ukryty za szklaną szafą. W całym domu roiło się od porcelany. W
szklanych gablotach stały fili\anki, chińskie wazy, rodzajowe figurki
przedstawiające sceny myśliwskie lub pary zakochanych uchwycone w miłosnych
pozach. Kolekcja imponująca i warta cię\kie pieniądze. Z jadalni dobiegał
kobiecy głos: - Dołó\ sobie synku, wystarczy dla wszystkich. No i co dalej
chłopcy. Jakie plany? - Mamo - Cichy starał się bronić przed jej czułościami.
Odkąd rozstała się z jego ojcem, a było to rok po urodzeniu syna, nie zaznał
spokoju. Cała potrzeba ofiarowania miłości przelała się na niego. Na dłu\szą
metę było to obezwładniające. Nie miał jednak sumienia wyprowadzić się z domu i
pozostawić mamy samej sobie. Nadal czuła się potrzebna swemu dziecku. I tak
mogło trwać do emerytury, jego oczywiście, bo matki to nie mogło dotyczyć. Była
niezniszczalna. - Jakieś studia, co? - rozejrzała się dookoła. Przy stole
siedzieli Kobra, Cichy, Skorpion i Biedrona. Czarny stał na werandzie i
rozmawiał przez telefon. - Trzeba stanąć na własnych nogach. Pienią\ki trzeba
zarabiać - tłumaczył Skorpion. - Studia to dzisiaj szkoła zawodowa. My
studiujemy \ycie - dorzucił Kobra wymiatając resztki sma\onej ryby z talerza. -
śycie towarzyskie na wydziale erotycznym. Zajęcia prowadzi dziekan Waliszewska -
dorzucił Skorpion spoglądając na Kobrę. - Dorotka zresztą - dodał Kobra. - Mamo.
Dzisiaj trzeba \yć szybko i mocno, póki jest się młodym. Robert stał w cieniu
korytarza i słuchał dobiegającej go rozmowy. Przez szczelinę drzwi obserwował
stół i biesiadników. - Zwłaszcza młodym i pięknym - szepnął Skorpionowi
Biedrona. Obaj spojrzeli na Cichego. - Kto zje rybki? - mama Cichego zwróciła
się z otwartym pytaniem. - Ja! - prawie krzyknął Kobra i zanim Biedrona chwycił
widelec do ręki, zgarnął ostatnią rybę na swój talerz. - Nasma\yłam, a wy nie
jecie - narzekała mama. Robert wszedł do jadalni. Pierwszy dostrzegł go Cichy.
Gestem ręki zaprosił do stołu. - Dzień dobry - powiedział ogólnie. - Dzień dobry
- odpowiedzieli zgodnym chórem Biedrona i Kobra. - Jak tam Amerykanka - Kobra
nie dawał spokoju. - Wyszła z Prymusem, Casanova niech spierdala - bronił go
Cichy. - Nie wa\ne. Dopadnie ją. Mały nie ma szans - powiedział rozbawiony
Biedrona. Robert odło\ył kask motocyklowy na stolik i siadł obok Cichego.
Biedrona podsunął mu kawałek niedojedzonej ryby, ale Robert podziękował. Cichy
zignorował złośliwości. Pochylił się do Roberta. -To świetna dziewczyna, nie
rezygnuj. Dogadaj się z panienką i jedzcie sobie gdzieś w góry. Jak nie masz
forsy to pogadaj z Czarnym, on ci po\yczy. Czarny stał na tarasie i dojadał z
talerza rybę. Właśnie zakończył długą rozmowę przez telefon. Wyszedł na taras,
\eby nie przeszkadzać przy stole. Teraz stał oparty o słup i wydłubywał
smakowite kęsy ze sma\onego pstrąga. Robert zadał pytanie i stanął w drzwiach
czekając na odpowiedz. W końcu Czarny podniósł na niego wzrok. - Ile? Pięć,
dziesięć, sto milionów? I z czego oddasz? - Znajdę jakąś pracę i ci oddam -
zapewniał Robert. Czarny pokiwał przecząco głową. - Wyprujesz z siebie flaki, a
potem kopną cię w dupę, tak jak twojego starego. Robertowi nabiegły do oczu łzy.
Chciał się rzucić na Czarnego z pięściami. Nikt nie miał prawa obra\ać jego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •