[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zatrzymała go wizja Julii. Wyglądała jak bogini w swej jasnej sukni. Wyraz jej twarzy był dziwnie
surowy, ale złagodniał znienacka, gdy popatrzyła mu w twarz. Nie cofnęła się przed nim, jak czynili to
inni. Spojrzał jej w oczy i dostrzegł w nich lęk. Zrozumiał go teraz, och, jak go zrozumiał.
Przystanął na cyplu, na samym jego brzegu. Ten cypel był tragedią jego młodego życia. Ale Robin,
mimo wszystko, patrzył nań śmiało. Ten cypel jeszcze nigdy nie wzbudził w nim lęku. A teraz go
wyzwoli, ułatwi mu ucieczkę. Jeden tylko krok, a stanie u przepaści. Stał jednak w miejscu. Ani w
przód ani w tył nie poruszył się teraz. Mogło się wydawać, że czeka na rozkaz. Na niebie błysnęła
pierwsza gwiazda, w oddali, w miasteczku, zapaliły się światła. Zatrzymał
swój wzrok na lśnieniu gwiazdy. Od dziecięcych niemal lat kochał się w gwiazdach.
Nie odczuwał już bólu, był dziwnie spokojny. Otoczyła go cisza, a zapadająca noc nie wzbudzała w
nim lęku zjawami swych cieni. Nawet poszum morza koił go teraz, rozbrzmiewał dokoła jak pieśń o
szczęściu wśród ciszy wieczoru.
Wreszcie padł rozkaz. Usłyszał czyjeś kroki na ścieżce pod cyplem. Nie widział postaci, ale poznał po
gwiździe, kto doń podchodził. To Dick tak gwizdał, znał jego gwizd. Dick się przybliżał, by odszukać
go tutaj.
Stało się wreszcie.
Wyciągnął ramiona i nie wydawszy nawet krzyku, rzucił się z cypla w otchłań przepaści.
Morze stłumiło łoskot upadku. Nikt go nie widział i nikt go nie
słyszał.
* *
Z listem od Dicka, donoszącym o śmierci biednego Robina, zgłosił się do Julii jego brat, Jack. Julia
natychmiast zażądała urlopu, zaś Fielding, udzielając go, poprosił ją gorąco o roztoczenie opieki nad
zrozpaczonym Dickiem. Zapadała już noc, gdy otwarte auto, pochodzące ze dworu, zatrzymało się
nagle przed bramą szkoły. Szkołę zamknięto poprzedniego dnia. Z żadnego okna nie dochodziło
światło. — Czy wejdzie pani sama? — odezwał się Jack. — Ja się niestety nie mogę tam pokazać. Ale
zaczekam na panią przed furtką ogrodu.
— Nie potrzebuje pan czekać — odparła Julia. — Spędzę tę noc zapewne we dworze. Chyba, że
uznam, iż muszę tu zostać.
Zeszła z tymi słowami i podbiegła do bramy. Nie lubiła Jacka, była bardzo teraz rada, że podróż
minęła. Słyszała z oddali, jak auto ruszyło i pośpieszyła żywo na ścieżkę przed bramą.
Tuż obok drzwi zawahała się nagle. Zewsząd otoczyło ją głuche milczenie. Stała tak chwiłę, gdy
znienacka doleciał ją głos z wnętrza:
— Julio, Julio!
Obróciła się rychło i ujrzała Dicka, stał w korytarzu. Na twarz padało mu światło księżyca. Nie ruszył
się z miejsca, by podbiec naprzeciw.
Podeszła bliżej i podała mu rękę.
— Biedny chłopiec! — zawołała żałośnie. Uścisnął jej dłoń, lecz zaraz ją zwolnił.
— Żal mi — odparł — że posłałem po panią.
— Nie posłał pan po mnie — rzekła uprzejmie. — Domyśliłam się sama, że będę potrzebna.
Przytaknął milcząco. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •