[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pierwszy raz płynę prawdziwym statkiem przez prawdziwe morze. Statek nazywa się Dalmacja
i ma 1 600 DWT wyporności. Ciekaw jestem, ile ma wyporności nasz wujaszek, który wygląda
dzisiaj na prawdziwego wilka morskiego, imponuje wszystkim wspaniałym apetytem i rudą brodą.
Wyobrazcie sobie, wujaszek wrąbał w restauracji na statku pięć szaszłyków i wypił do tego dwa
litry żilavki, czyli białego słowiańskiego wina. Ja zjadłem tylko trzy, a Ivo dwa, bo Ivo jest skromny
i zresztą nie jechał z Czarnogóry bez pieniędzy. My natomiast używaliśmy sobie za wszystkie czasy.
Zdawało się, że wujaszek Leon zje konia z kopytami. Ale nie zjadł. Tylko oczarował pewną starą
Angielkę z Manchesteru, bo Angielka myślała, że wujaszek jest mistrzem w podnoszeniu ciężarów i
dlatego tyle je.
W ogóle na statku pełno cudzoziemców. Nie wiem, skąd się tego tyle bierze. Widocznie nic nie
robią, tylko podróżują i podziwiają piękno dalmatyńskiego wybrzeża. Najwięcej podziwiają Niemcy,
bo oni są oszczędni i chcą, żeby im się koszty zwróciły. Anglicy udają, że nie podziwiają, bo chcą
wszystkim pokazać, że niejedno w życiu widzieli, a Francuzi wolą siedzieć w restauracji i podziwiać
jugosłowiańskie potrawy. Szczerze mówiąc, naszego wujaszka powinni zaangażować jako reklamę,
bo gdy się patrzy, jak je, to zaraz ślinka napływa. Tej Angielce też napłynęła, więc zamówiła sobie
dwa szaszłyki i zaczęła rozmawiać z wujaszkiem na temat plam na słońcu.
Ja z Ivem nie rozmawialiśmy o plamach na słońcu, tylko - jak to poeci mówią - snuliśmy
marzenia; największym naszym marzeniem była wspaniała żaglówka, którą wujaszek miał kupić w
Dubrowniku.
Miło jest płynąć wzdłuż dalmatyńskiego wybrzeża i snuć marzenia o fantastycznej karaweli z
czarną flagą ozdobioną trupią czaszką i piszczelami. Tak na niby oczywiście, bo czasy zmieniły się i
już nie ma piratów. Może my będziemy ostatnimi, zwłaszcza wujaszek Leon. Gdyby mu wybić oko,
przepasać je czarną przepaską, głowę obwiązać czerwoną chustką, w ucho wsadzić złoty kolczyk, a
w dłoń toledański rapier, byłby najprawdziwszym piratem pod słońcem i na jego widok drżeliby
Wenecjanie i kupcy florenccy, a najbardziej Turcy i Saraceni. A tymczasem wujaszek, zamiast
napadać, rabować i grabić, opowiada starej Angielce z Manchesteru o liczących maszynach
elektronowych i zachwyca ją swą erudycją i znajomością języka angielskiego.
Nad Dalmacją krąży mnóstwo mew i tylko czekają, żeby im coś rzucić do żarcia. Mieliśmy w
plecaku bochenek chleba, więc było co rzucać. Ja rzucałem, Ivo rzucał i inni turyści rzucali, a mewy
siadały z wrzaskiem na wodzie i tłukły się o te okruszyny.
Mamy też piękne widoki. A najpiękniejsze przy Hercegnovi, gdzie morze wrzyna się głęboko w
góry i tworzy wspaniały Fiord Kotorski. Czegoś podobnego nie widziałem! Płyniemy wąskim
fiordem. Woda jest prawie niebieska, z jednej strony góry i z drugiej jeszcze wyższe góry, a skały
ceglaste i tylko brzegiem ciÄ…gnie siÄ™ wÄ…ski pas zieleni. Fantastyczny widok!
Byłem wprost oczarowany. Zachwycałem się tak aż do Dubrownika. Przed Dubrownikiem zapadł
mrok; morze zmatowiało, a niebo wisiało nad nami granatowe i przepastne. Zamigotały pierwsze
gwiazdy, a na brzegu, gdzie leżał Cevtat i Mlino, zapaliły się pierwsze światła. I było jeszcze
piękniej, bo zdawało się, że to gwiazdy pospadały z przestworzy i płonęły nad brzegiem.
A potem zobaczyliśmy cały bukiet świateł, jakby przybrzeżna góra sypnęła iskrami. Dubrownik
żarzył się fioletowymi neonami i sypał iskrami w spokojne, stalowe morze.
- Kiedy kupujemy tę żaglówkę? - zapytałem wujaszka, gdy stanęliśmy na nabrzeżu
dubrownickiego portu.
Wujaszek sapał jak miech, bo musiał jakoś przetransportować nasz wielki wór, który ważył
chyba tonę, a może i więcej. Myśmy naturalnie, jak mogli, pomagali.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]