[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tak naprawdÄ™ posuwamy siÄ™ do przodu.
Następny telefon był trochę bardziej surowy. Pełne zażenowania przeprosiny i wzmianka o sposobie załatwienia naszych spraw. W kolejnym
sfrustrowany Conor pytał, dlaczego mój prawnik nie skontaktował się jeszcze z jego prawnikiem. Następny telefon dotyczył siostry Conora, która właśnie
zaszła w ciążę i chciała wziąć łóżeczko dla dziecka. Wywołało to u mnie atak dzikiej zazdrości. Po skończeniu rozmowy wyrzuciłam telefon do śmieci.
Podczas ostatniej rozmowy Conor poinformował mnie, że spakował wszystko do kartonów i wyjeżdża za kilka dni do Japonii. Spytał też, czy może zabrać
ekspres do kawy.
Za każdym razem, kiedy odkładałam słuchawkę, czułam, że moje słabe pożegnanie nie było pożegnaniem. Już bardziej  do zobaczenia".
Wiedziałam, że zawsze istniała szansa powrotu, że Conor będzie tu jeszcze przez chwilę, że nasze słowa nie były ostateczne.
Zatrzymuję samochód i wpatruję się w dom, w którym spędziliśmy razem niemal dziesięć lat. Czy nie zasłużył na kilka więcej słabych pożegnań?
Dzwonię do drzwi. Nikt nie otwiera. Przez okno widzę kartony na podłodze w salonie, nagie ściany, puste powierzchnie, scena przygotowana na
wprowadzenie się nowej rodziny. Przekręcam klucz w zamku i wchodzę do środka, hałasując, żeby nie zaskoczyć Conora. Słyszę delikatne dzwięki
muzyki dochodzące z góry. Idę do na poły urządzonego pokoju dziecięcego i zastaję tam Conora, siedzącego na dywanie i płaczącego nad myszą, która
ugania się za serem. Wchodzę do środka i zbliżam się do niego. Siadam obok, obejmuję go i łagodnie kołyszę. Zamykam oczy i odpływam.
Conor przestaje płakać i spogląda na mnie.
- Co takiego?
- Hmm? - Wybudzam siÄ™ z transu.
- Powiedziałaś coś. Po łacinie.
- Nic nie mówiłam.
- Owszem, tak. Przed chwilÄ…. - Ociera Å‚zy. - Od kiedy
znasz Å‚acinÄ™?
- Nie znam.
- Jasne! - rzuca ostro. - W takim razie co oznacza to jedno zdanie, które znasz?
- Nie wiem.
- Musisz wiedzieć, skoro je wypowiedziałaś.
- Conor, nie pamiętam, żebym cokolwiek mówiła. Wpatruje się we mnie niemal z nienawiścią. Przełykam
głośno.
Obcy człowiek spogląda na mnie w pełnej napięcia ciszy.
- OK. - W końcu wstaje z podłogi i rusza do wyjścia. Nie
będzie więcej pytań ani prób zrozumienia mnie. Już go to nie obchodzi. - Patrick zostanie moim prawnikiem.
Fantastycznie. Jego gnojkowaty braciszek.
- Dobrze - szepczÄ™.
Conor w drzwiach zatrzymuje się i odwraca, zaciskając zęby, kiedy po raz ostatni spogląda na pokój i na mnie. Potem odchodzi.
Ostatnie pożegnanie.
Spędzam bezsenną noc w domu taty. Obrazy pojawiają się przed moimi oczami jak błyskawice, tak szybko i tak wyrazne, że rozjaśniają na chwilę
umysł, a potem znikają i zapada ciemność.
Kościół. Dzwony. Zraszacze. Fala czerwonego wina. Stare budynki, w których na parterze mieszczą się sklepy. Barwione szkło.
Przez szczebelki poręczy widzę mężczyznę z zielonymi stopami, zamykającego za sobą drzwi. W ramionach trzymam małe dziecko, dziewczynkę z
jasnymi włosami. Słyszę znajomą melodię.
Trumna. Azy. Rodzina ubrana na czarno.
Huśtawki. Unoszą się wyżej i wyżej. Moje dłonie popychają jedną z nich, na której siedzi dziecko. Jestem huśtającym się dzieckiem. Pozioma huśtawka.
Pulchny młody chłopak unosi mnie wysoko, sam opada w dół po drugiej stronie deski. Znowu zraszacze. Zmiech. Ja i ten sam chłopiec w kostiumach
kąpielowych. Przedmieścia. Muzyka. Dzwony. Kobieta w białej sukni. Ulice wyłożone brukiem. Katedry. Konfetti. Dłonie, palce, obrączki. Krzyki.
Trzaskanie drzwiami.
Mężczyzna z zielonymi stopami zamyka drzwi.
Znów zraszacze. Pulchny chłopiec mnie goni, śmiejąc się. Drink w mojej dłoni. Głowa nad miską klozetową. Audytorium na uniwersytecie. Słońce i
zielona trawa. Muzyka.
Człowiek z zielonymi stopami jest w ogrodzie, trzyma w ręku wąż gumowy. Dziewczynka z jasnymi włosami bawi się w piasku. Dziewczynka śmieje się,
siedząc na huśtawce. Znowu dzwony.
Przez barierki widzę mężczyznę z zielonymi stopami, który zamyka drzwi. W dłoni ma butelkę.
Pizzeria. Lody z automatu.
W dłoni ma również pigułki. Spogląda na mnie, zanim zamkną się drzwi. Moja ręka na klamce. Drzwi się otwierają. Pusta butelka na ziemi. Nagie stopy z
zielonymi podeszwami. Trumna.
Zraszacze. Bujanie się w przód i w tył. Cicha mruczanka. Długie blond włosy okrywają moją twarz. Chwytam je w małą dłoń. Szept, znajome słowa...
Otwieram oczy, gwałtownie nabierając powietrza. Serce łomocze mi w piersi. Pościel i całe ciało są mokre od potu. Szukam po omacku włącznika lampki
nocnej. Ze łzami w oczach, z którymi walczę, sięgam po komórkę i drżącymi palcami wystukuję numer.
- Conor? - Głos mi drży.
Mamrocze coÅ› niezrozumiale, budzÄ…c siÄ™.
- Joyce, jest trzecia nad ranem - chrypi.
- Wiem, przepraszam.
- Co się stało? Dobrze się czujesz?
- Tak, tak, dobrze. Tylko... cóż, miałam sen, a może raczej koszmar. W zasadzie to ani jedno, ani drugie. Przebłyski wspomnień o... o różnych miejscach,
ludziach, wydarzeniach i... - przerywam, usiłuję się skoncentrować. Prefer et obdura; dolor hic tibiproderit oliml
- Co takiego? - pyta zaspany.
- To łacińskie zdanie, które powiedziałam wcześniej. Czy tak właśnie brzmiało?
- Chyba tak. Chryste, Joyce...
- Znoś i wytrwaj. Ból ten przyda ci się kiedyś - wyrzucam z siebie. - Tak się to tłumaczy.
Milczy przez chwilÄ™, a potem wzdycha.
- W porządku, dziękuję.
- Ktoś mi to powiedział, jeżeli nie w dzieciństwie, to dzisiaj w nocy.
- Nie musisz się tłumaczyć.
MilczÄ™.
- A teraz chcę spać.
- Jasne.
- Dobrze się czujesz, Joyce? Chcesz, żebym zadzwonił
dla ciebie do kogoÅ›, albo... - ,
- Nie, wszystko jest dobrze. Doskonale - głos więznie mi
w gardle. - Dobranoc.
Odkłada słuchawkę.
Pojedyncza Å‚za toczy siÄ™ po moim policzku. Ocieram jÄ…,
zanim dociera do brody. Nie zaczynaj, Joyce. Nie wolno ci teraz zacząć.
17
Kiedy następnego poranka schodzę na dół, przyłapuję tatę na wystawianiu zdjęcia mamy z powrotem na szafkę w przedpokoju. Słyszy moje kroki,
wyjmuje chusteczkę z kieszeni i udaje, że je odkurza.
- Ach, oto i ona. Burmuch wreszcie powstał z martwych.
- Tak, rzeczywiście. Po tym, jak spuszczanie wody w toalecie co piętnaście minut przez całą noc nie pozwoliło mi zasnąć. - Całuję go w czubek niemal
łysej głowy i idę do kuchni. Znowu czuję dym.
- Bardzo mi przykro, że moja prostata nie daje ci spać. Przygląda mi się uważnie. - Co się stało z twoimi oczami?
- Moje małżeństwo jest skończone, więc postanowiłam, że przepłaczę całą noc - wyjaśniam jakby nigdy nic, opierając dłonie na biodrach i węsząc.
Tata łagodnieje, ale nie do końca.
- Myślałem, że tego właśnie chciałaś?
- Tak, tato. Masz absolutnÄ… racjÄ™. Ostatnie kilka tygodni
były absolutnym spełnieniem marzeń każdej kobiety.
Podchodzi do stołu kołyszącym się krokiem, siada tam, gdzie zwykle, w promieniach słońca, poprawia okulary na nosie i wraca do rozwiązywania
sudoku. Obserwuję go przez chwilę, oczarowana prostotą jego życia, a potem wracam do węszenia.
- Znowu spaliłeś tost?
Tata nie słyszy. Nadal coś bazgrali na kartce. Sprawdzam
toster. Jest dobrze nastawiony. Nie rozumiem dlaczego ciągle przypala grzanki - zaglądam do środka. Nie ma okruszków. Sprawdzam kosz na śmieci.
Ani śladu przypalonych tostów. Znów węszę, coraz bardziej podejrzliwa i przyglądam się tacie kątem oka. Nie może usiedzieć spokojnie.
- Jesteś jak ta pani Fletcher albo Monk. Ciągle za czymś węszysz. Nie znajdziesz tu żadnych trapów - mówi, nie podnosząc wzroku znad łamigłówki.
- Tak, ale coÅ› na pewno znajdÄ™, prawda?
Szybko podnosi głowę. Nerwowo. Aha! Przyglądam się mu zwężonymi oczami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •