[ Pobierz całość w formacie PDF ]
paru sekund. Jedną rybę rzuciło tuż obok mnie. Wpatrywała
się we mnie oczami niemal tak szklistymi i pozbawionymi ży
cia jak oczy Marcusa, kiedy wyjaśniał mi, dlaczego zamierza
mnie zabić.
Z medytacji na temat paradoksów życia i śmierci wyrwał
mnie nagle znajomy głos.
- Susannah?
Podniosłam głowę i ku swojemu zaskoczeniu zobaczyłam
Jesse'a, który pochylał się nade mną ze zmartwioną miną.
- Och - powiedziałam. - Cześć. Skąd się tutaj wziąłeś?
- Wezwałaś mnie - odparł.
Jak mogłam choć przez chwilę pomyśleć, że jakiś chłopak,
nawet Tad, może być równie przystojny jak Jesse? Wszystko,
począwszy od blizny przecinającej brew, skończywszy na ciem
nych lokach na jego karku, było w nim doskonałe, jakby stano
wił oryginalny wzór dla archetypu przystojnego mężczyzny.
Był także uprzejmy. Uprzejmością dawnego świata. Pochylił
się i podał mi dłoń... szczupłą, brązową, wolną od wysypki.
Pomógł mi stanąć na nogach.
- Dobrze się czujesz? - zapytał, prawdopodobnie dlatego,
że nie mówiłam tyle co zwykle.
- Nic mi nie jest -jęknęłam. Przemoczona, śmierdząca ry
bami, ale cała i zdrowa. - Ale nie wzywałam cię.
Z przeciwległego kąta pokoju dobiegło ciche, ale pełne iry
tacji mruknięcie.
Marcus usiłował dzwignąć się na nogi, ale ciągle ślizgał się
na mokrej, zasłanej rybami podłodze.
- Po co, do diabła, to zrobiłaś? - wysapał.
Nie mogłam sobie przypomnieć. Sądzę, że kiedy runęła na
mnie woda, uderzyłam w coś głową. Ojej, pomyślałam. Amne
zja. Super. Wykręcę się z pewnością od jutrzejszego testu z geo
metrii.
Potem spojrzałam przypadkiem na Tada - nadal śpiącego
spokojnie na kanapie, z jakÄ…Å› egzotycznÄ… rybkÄ… wijÄ…cÄ… siÄ™
w przedśmiertnych drgawkach na jego nagich nogach - i pa
mięć wróciła.
Och, tak. Wujek Tada, Marcus, próbuje nas zabić. Zabije nas,
jeśli go nie powstrzymam.
Nie jestem pewna, czy rzeczywiście myślałam przytomnie.
Z tego, co się wydarzyło, zanim zalała mnie woda, pamiętałam
głównie, że z jakiegoś ważnego powodu musiałam dostać się
na drugÄ… stronÄ™ zbiornika.
Tak więc zaczęłam brodzić w wodzie, nieszczęśliwa, że nisz
czę sobie buty, a potem wspięłam się na coś, co obecnie stało
się jedynie wznoszącą się nieco wyżej platformą, rodzajem sce
ny z widokiem na morze trzepoczących rybich ogonów. Re
flektory punktowe, nadal zakopane w kolorowym żwirze na
dnie zbiornika, rzucały na mnie sine światło.
- Susannah - usłyszałam głos Jesse'a. Szedł za mną, a teraz
zatrzymał się, patrząc na mnie zaintrygowany. - Co ty robisz?
Nie zwróciłam na niego uwagi. Nie przejmowałam się tez
Marcusem, który klął nadal, próbując przejść przez pokój, nie
przemaczając do reszty eleganckich butów.
Rozejrzałam się po zrujnowanym akwarium. Tak jak przy
puszczałam, ryby karmiono z sąsiedniego pokoju... pokoju.
w którym znajdował się jedynie sprzęt do konserwacji akwa
rium. Zamknięte drzwi gabinetu pana Beaumonta prowadziły
właśnie tam. Nie było żadnego innego wyjścia.
Co teraz i tak nie miało znaczenia.
- Złaz stamtąd - Marcus był naprawdę wściekły. - Złaz
stamtąd, na Boga, albo sam tam wejdę i cię wyłowię...
Wyłowi mnie. To mnie rozbawiło ze względu na okoliczno
ści. Parsknęłam śmiechem.
- Susannah - odezwał się Jesse - myślę...
- Zobaczymy, jak głośno będziesz się śmiała -wrzasnął Mar
cus - kiedy z tobą skończę, ty głupia suko!
Natychmiast odechciało mi się śmiać.
- Susannah - powtórzył Jesse, teraz już poważnie zmartwio
ny.
- Nie martw się, Jesse - powiedziałam absolutnie spokoj
nym tonem - panujÄ™ nad wszystkim.
- Jesse? - Marcus rozejrzał się zaskoczony. W pokoju nie
było jednak nikogo poza Tadem, więc powiedział:
- Jestem Marcus. Marcus, pamiętasz? No, chodz tutaj. Nie
mamy czasu na te dziecinne gierki...
Schyliłam się i wzięłam jeden z reflektorów ukrytych w pia
sku. Lampka okazała się bardzo gorąca.
Marcus zdał sobie sprawę, że nie pójdę z nim z własnej woli,
westchnął i sięgnął do kieszeni marynarki, która była teraz mo
kra i wydzielała nieprzyjemny zapach. Będzie musiał się prze
brać przed swoim biznes lunchem.
- W porządku, chcesz się bawić? -Wyciągnął jakiś metalo
wy błyszczący przedmiot. Był to maleńki rewolwer. Dwu
dziestka dwójka, sądząc po wyglądzie. Potrafiłam go rozpoznać
po tylu odcinkach serialu Gliny.
- Widzisz to? - Marcus skierował lufę w moją stronę. - Nie
chciałbym cię zastrzelić. Koroner bywa podejrzliwy wobec
ofiar utonięć z ranami postrzałowymi. Możemy jednak spo
wodować, że śruba pokroi cię tak, że nikt nie będzie w stanie
niczego rozpoznać. Może tylko twoja głowa dopłynie do brze
gu. Twojej mamie to się nie spodoba, co? No, odłóż ten reflek
tor i chodzmy już.
Wyprostowałam się, ale nie odłożyłam reflektora. Podnio
słam go wraz z czarnym, zabezpieczonym gumą przewodem,
zakopanym dotÄ…d w piasku.
- Dobrze - powiedział Marcus, wyraznie zadowolony. - Po
łóż lampkę i chodzmy.
Jesse, stojąc w wodzie obok mojego potencjalnego zabój
cy, wydawał się niezmiernie zainteresowany rozwojem wyda
rzeń.
- Susannah - powiedział - on ma broń. Czy chcesz, żebym...
- Nie denerwuj się, Jesse - mruknęłam, zbliżając się do kra
wędzi zbiornika, gdzie kiedyś znajdowała się ściana ze szkła. -
PanujÄ™ nad sytuacjÄ….
- Kto to, do diabła, jest Jesse? - Marcus zdradzał wyrazną
irytację. - Tutaj nie ma żadnego Jesse'a. Połóż reflektor i...
Zastosowałam się do jego prośby. No, w pewnym sensie. To
jest okręciłam sobie kabel wokół lewego nadgarstka, a drugą
ręką pociągnęłam żarówkę tak mocno, że oderwałam sznur.
Stałam z lampą w jednej ręce i ze sznurem, z którego wysta
wały pozrywane druciki, w drugiej.
- Wspaniale - powiedział Marcus. - Zniszczyłaś reflektor.
Naprawdę zaimponowałaś mi. Teraz - podniósł glos - złaz tu
taj natychmiast!
Podeszłam bliżej krawędzi.
- Nie jestem głupia.
Pomachał rewolwerem.
- Mów, co chcesz, tylko...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]