[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kami do swojej piersi, podtrzymując prawą ręką. Skąd wie-
dział, co robić? Nie był pewien, ale Chelsea najwyrazniej się
to podobało, bo zagulgotała i uśmiechnęła się do niego. Nic
nie mógł na to poradzić: uśmiechnął się w odpowiedzi.
Jeśli chodzi o dzieci, maluchy Cassie bez dwóch zdań
należały do najsympatyczniejszych na świecie. Nagle dziew-
czynka spoważniała.
- Coś jest nie tak z... - zawahał się. - Którą mi dałaś?
- Chelsea.
- OK. Więc coś jest nie tak z Chelsea - oznajmił, modląc
się, by mała nie wybuchnęła płaczem.
- Czemu tak myślisz?
- Patrzy na mnie złym wzrokiem.
39
S
R
Dziewczynka wyciągnęła rączkę, żeby dotknąć jego gór-
nej wargi; Cassie roześmiała się.
- Zaciekawiły ją twoje wąsy. Nigdy czegoś takiego nie
widziała.
- Aha.
Chelsea rozpromieniła się niespodziewanie.
- Aaskocze? - spytał Logan.
Czuł się idiotycznie, mówiąc do niemowlaka. Ale mała
była zachwycona. Zagruchała, po czym pacnęła go w usta
maleńką piąstką. Logan zaśmiał się na głos.
- Widzę, że nie tylko Chelsea dobrze się bawi - za-
uważyła Cassie kpiąco. - Jak na kogoś, kto nie miał nigdy do
czynienia z dziećmi, idzie ci świetnie. Założę się, że kiedyś
będziesz wspaniałym ojcem.
Murdock był pod takim wrażeniem dołeczków i ła-
godnego głosu kobiety, że dopiero po chwili dotarło do nie-
go, co powiedziała.
- Nic z tego. Nie zamierzam się żenić, nie wspominając
już o dzieciach.
W tym momencie Chelsea położyła mu główkę na ra-
mieniu i wtuliła buzię w zgięcie jego szyi.
- Dzieci wyczuwają, komu mogą zaufać - skomentowała
Cassie. - Gdybyś jej się nie podobał, zaczęłaby kaprysić, za-
miast się do ciebie przytulać. Wiesz, jak ją do siebie przeko-
nać - dodała, wskazując jego rękę, którą gładził małą po
pleckach.
Logan poczuł nagle ochotę uciekać co sił. Jeśli wdowa
Wellington sobie wyobraża, że owinie go wokół palca,
40
S
R
pokazując mu dołeczki i każąc niańczyć dzieci, niech się le-
piej zastanowi jeszcze raz. Nie wiedział nic o dzieciach i nie
zamierzał się niczego dowiadywać. Nie był materiałem na
ojca. I chciał, żeby tak zostało. Tak musiało zostać.
Dreszcz przebiegł mu po plecach, włoski na karku stanę-
ły na sztorc. Dwa dni temu, kiedy wracał z wyprawy, zajrzał
na ranczo Flying J, żeby sprawdzić, czy Nate Jackson nie wi-
dział śladów kuguara, i dotąd wspominał chaos, jaki tam za-
stał. %7łona Nate'a, Rosemary, wstąpiła na wojenną ścieżkę,
kiedy Nate zabłocił brudnymi butami świeżo umytą podłogę.
W efekcie w domu zapanowało istne pandemonium: ich trzy
małe córeczki biegały wszędzie, wrzeszcząc jak opętane, a
niedawno urodzony synek zanosił się płaczem.
Do wczorajszego dnia życie Logana było idealne: spo-
kojne, ciche i wolne od kobiet. Jeśli zaczynała mu do-
skwierać samotność, mógł pojechać do Bear Creek i pode-
rwać jakąś miłą panienkę w barze.
Kiedy miał ochotę.
Powinien zapomnieć o Cassie i zmykać, jak się da najda-
lej.
- Trzymaj - gwałtownym ruchem oddał jej córeczkę. -
Robota na mnie czeka.
Chwycił kapelusz i wyszedł, trzaskając drzwiami. Cassie
ledwie opanowała atak śmiechu. Ośmiomiesięczny maluch
przestraszył Logana Murdocka, wielkiego ranczera, nieustra-
szonego wędrowca i zdobywcę serc niewieścich. Znowu
41
S
R
przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie i poczuła falę go-
rąca. Szybko ruszyła do jadalni, włożyła córeczkę do kojca,
włączyła elektroniczną niańkę i wróciła do kuchni sprzątnąć
ze stołu.
Odkryła sposób na pozbycie się Logana: odtąd będzie
mu podsuwała blizniaczki przy każdej okazji. Przynajmniej
nie będzie musiała ciągle o nim rozmyślać.
42
S
R
ROZDZIAA CZWARTY
Było już dobrze po północy, kiedy Logan zostawił świe-
żo ozrebioną klacz i wszedł do domu. Nie miał wątpliwości,
że Dolly poradziłaby sobie sama, mógł też kazać z nią zostać
któremuś z robotników. Potrzebował jednak samotności, że-
by przemyśleć parę spraw i zdecydować, co dalej. Długo ła-
mał sobie głowę, lecz mimo to nie wymyślił sposobu, by
skłonić Cassie do opuszczenia rancza.
Chciał i musiał pozbyć się jej i jej ślicznych córeczek,
zanim narobią większych szkód w jego życiu. Pracował na to
ciężko i długo, ale w końcu przekonał sam siebie, że powi-
nien żyć samotnie. I z pewnością nie życzył sobie, by Cassie
budziła w nim dawno zapomniane tęsknoty.
Dziesięć lat temu dzięki swojej dziewczynie dowiedział
siÄ™, jak czuje siÄ™ na ranczu kobieta z miasta. Andrea rozejrza-
ła się wokół, spytała, jak daleko stąd do najbliższej miejsco- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •